Tablica ogłoszeń

1. Szablon zrobiła Tsuki, za co jej bardzo dziękuję ;3
2. Bardzo ładnie proszę nie nominować mnie do zabaw pokroju Liebster Award. Bardzo mnie one cieszą, ale jestem zbyt leniwa, żeby to wszystko wypełniać.
3. Wszelkie reklamy proszę dodawać do zakładki SPAM.
4. Notki będą się pojawiały co niedzielę.

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 4. - Teatr

Kolejny rozdział gotowy :3
Musicie mi wybaczyć ten chwilowy brak RoyxRiza, ale to jest ten typ pairingów, które trudno wymyślić, by miały sens i nie wyszły żałośnie xD Bo nie chcę, żeby nagle Riza rzuciła się pułkownikowi w ramiona... Rzygałabym po napisaniu czegoś takiego xDD
No ale mniejsza, w tym rozdziale wprowadzam dwa nowe wątki, więc mam nadzieję, że będzie ciekawiej ;)
I mam też nadzieję na to, ze osłodzę Wam troszkę jutrzejszy powrót do szkoły ;*
Miłego czytania ^^

~*~

„Każde spotkanie kończy się rozstaniem.”
Sai Yukino (Saiunkoku Monogatari)

            Ed i Winry siedzieli w restauracji i jedli śniadanie, rozmawiając przy tym o poprzednim dniu spędzonym z Elicią. Skończyło się na tym, że nie chciała pójść do domu, tylko do nich i spędzić noc u Winry. Blondynka bardzo chętnie by się zgodziła, ale dziewczynka miała następnego dnia szkołę, więc nie mogła. Jednak wymusiła na niej obietnicę, że następnym razem weźmie ją do siebie.
- Ej, skoro pułkownik przyjdzie dopiero wieczorem, to może wybierzemy się gdzieś? – zaproponowała.
- Hm? – Ed spojrzał na nią. – A gdzie byś chciała?
- Nie wiem… Ty znasz Centralę. Na pewno jest tu coś ciekawego – uśmiechnęła się.
- Może chcesz zwiedzić kwaterę wojskową? – zastanowił się na głos z widelcem w ustach.
- Nie, dzięki – sarknęła kobieta. – Poproszę coś bardziej rozrywkowego.
- Teatr? – spytał, a na twarzy Winry wykwitł szeroki uśmiech. – Rozumiem, że tak? – uniósł brwi.
- Tak! – ucieszyła się. – Jeszcze nigdy w żadnym nie byłam.
- Ja raz – wyznał blondyn. – Myślę, że ci się spodoba.
- Super, nie mogę się doczekać – uśmiechnęła się wesoło.

            Alphonse już od kilku godzin był na nogach i czytał kolejne książki, które znalazł w ogromnych zbiorach w pałacu Linga. Miał to szczęście, że mógł tam wchodzić bez jakichkolwiek wcześniejszych zapowiedzi i bez żadnych konsekwencji. Jednak posiadanie przyjaciela-cesarza było świetną sprawą. Tak samo May – księżniczka Xing jego… hm… „bliższą przyjaciółką”. Jednym słowem – miał po prostu niezłego farta.
            Wszyscy w pałacu już go bardzo dobrze znali i witali się z nim niemal codziennie (bo tak częste były jego wizyty tam). Gdyby nie May, prawdopodobnie spędzałby tak całe dnie i jeszcze więcej. Ale (nie)stety nie miał takiej możliwości, bo Chang nie pozwalała mu na takie „gnicie w budynku”. Zwykle odpowiadał, że w takim razie poczyta sobie na dworze, ale to i tak nie wystarczało dziewczynie.
- Hej – usłyszał za plecami głos May, więc się odwrócił. Zobaczył dość wysoką dziewczynę w tradycyjnym stroju Xing o czerwonym kolorze, z ciemnymi włosami spiętymi w dwa koki. – Nie wierzę, usłyszałeś mnie! – zażartowała.
- No ba, mam podzielną uwagę! – szczycił się.
- Tak, tak, oczywiście – usiadła naprzeciwko niego. – Ja idę znowu pomagać w przygotowaniach do ślubu – westchnęła. – Matko, czemu Ling wybrał akurat mnie na kierowanie tym wszystkim? No czemu?! – burknęła niezadowolona, a Al roześmiał się trochę złośliwie. – Nie śmiej się! – obruszyła się. – To naprawdę wkurzające!
- Wierzę, wierzę – wybronił się. – Ale to przecież znaczy, że ci ufa, nie? Powinnaś się cieszyć, a nie narzekać – uśmiechnął się.
- No tak – ponownie westchnęła. – Ale ty też mógłbyś mi przy tym wszystkim pomóc!
- Ja się na tym nie znam – odparł Alphonse.
- Ale nie zaprzeczysz, że masz lepszy gust od Eda – zażartowała.
- To chyba jasne! – odpowiedział również żartobliwie. – Swoją drogą, powinni za niedługo przyjechać.
- No. Już jestem ciekawa miny tego kurdupla, jak się dowie, że jestem na stanowisku jego potencjalnej bratowej – uśmiechnęła się przebiegle.
- Też jestem tego ciekawy – zgodził się Al. Przez chwilę panowała cisza. – Swoją drogą, mam do ciebie pytanie – oznajmił.
- Brzmi poważnie – uśmiechnęła się brunetka. – O co chodzi?
- Po ślubie chciałbym wrócić na jakiś czas do Amestris… - wyznał niepewnie. Zastanawiał się, co mu odpowie May. – Chcesz jechać ze mną?
- To było trochę… hm… nagłe… - odparła dziewczyna po chwili. – I co ja mam powiedzieć?
- Nooo… Na przykład, że się zgadasz – uśmiechnął się Al. – Albo, że się zgadzasz. Ewentualnie, że pojedziesz ze mną – rozbawił ją.
- A jakaś inna odpowiedź?
- Że bardzo chętnie pojedziesz ze mną? – udał, że się zastanawia. – Czy, że na pewno chcesz jechać?
- O rany, ale mam wybór – założyła ręce piersi. – I co ja mam teraz wybrać, co? – niby to miała ogromny dylemat. – A tak na serio, to na ile?
- Nie wiem – odpowiedział. – Minęło strasznie dużo czasu odkąd byłem u babci i Winry ostatni raz. Grób rodziców też chciałbym odwiedzić.
- Okropny jesteś – burknęła. – I niby jak ja mam ci odmówić?
- Czyli pojedziesz? – uniósł brwi.
- No – skinęła głową. – Chociaż średnio mi się podoba perspektywa zostawienia Linga samego... - westchnęła ciężko. Była rozsądniejsza od niego!
- Spokojnie. Przecież ma Ranfun, nie? - uśmiechnął się.
- Na serio myślisz, że Ranfun czegoś mu zakaże? - uniosła brwi. - Ona przecież prawie zemdlała, jak się jej oświadczał! - przypomniała mu, a ten roześmiał się cicho. No fakt. Ranfun była dla Linga zdecydowanie zbyt miła i pobłażliwa. A jemu przydają się czasami słowa krytyki... których i tak nigdy nie bierze na poważnie. Kłopotliwy człowiek... 
            Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanęła ciemnowłosa kobieta w stroju bardzo podobnym do May, z tym, że w innym kolorze. Miała raczej łagodny wyraz twarzy, a jej ciemnobrązowe oczy wpatrywały się w parę. Była to młodsza o rok siostra May – Xianmei.
- A wy jak zwykle razem – westchnęła. – Chodź, trzeba w końcu skończyć przygotowania do tego ślubu.
- Dobra, idę – podniosła się ze swojego miejsca, po czym szybko cmoknęła blondyna w usta i poszła razem ze swoją siostrą, a on wrócił do czytania. Przynajmniej miał już to głupie pytanie za sobą. Dobrze, że się zgodziła z nim pojechać. Gorzej będzie z jej zgodą o zostanie tam na… no na stałe…

           Edward szedł razem z Winry na zakupy, z czego zadowolony na pewno nie był. Nie trudno było się domyślić, że pójście do sklepu odzieżowego z koleżanką nie było spełnieniem jego marzeń, ale co mógł zrobić? Obiecał, że jej pomoże, więc nie mógł się już wykręcić. Jakoś przeżyje…
            …A przynajmniej tak myślał, dopóki nie zobaczył, jak wielki sklep Winry wybrała. Tam było pierdyliard różnych sukni i innych ubrań. I tylko ten widok wystarczył, by się załamał. Ta, już widzi, jak Winry wybiera, co chce kupić. Możliwe nawet, że nie zdecyduje się na jedną i się nie wypłaci…
            Musiał czekać w cholerę długo, nim przyjaciółka zdecydowała się na liczbę sukienek, która nie jest dwucyfrowa. Nie pozwalała sobie pomóc, więc spokojnie przechadzał się między regałami i ze znudzeniem przeglądał ubrania. Aż w końcu Winry do niego podeszła.
- Ed, jak myślisz, która lepsza? – pokazała mu trzy suknie. Jedna zupełnie czarna, wiązana z tyłu szyi i raczej prosta, zakończona koronką, druga beżowa, z cienkimi ramiączkami, sięgająca kolan, jak poprzednia oraz trzecia brązowa, długa do kostek, tym razem zupełnie bez ramiączek, materiał był spięty pod biustem, a potem lejący.
- Przymierz je – odparł. Nie wiedział, jak jej odpowiedzieć. Nie znał się na tym.
            Blondynka weszła do przymierzalni i ubrała jedną sukienkę, po czym pokazała się Edowi. A on… zaczął się zastanawiać, jak się mówi. Winry wyglądała co najmniej ładnie w czarnej sukience. No ale nie bardzo wiedział, jak jej to powiedzieć.
- Następna – stwierdził, odwracając głowę. Taak… Jednak powiedzenie jej, że ładnie wygląda to dla niego za dużo…
            Kobieta posłusznie zmieniła ubranie. Tym razem na tę brązową. I efekt był taki sam. No bo znowu wyglądała ładnie, a nie umiał tego jakoś sensownie wyrazić. Nie jego wina przecież.
            I tak Winry ubrała ostatnią z wybranych przez siebie sukienek.
- Dobra, koniec? – podniósł się z pufy, na której siedział.
- Nie, nie wiem, którą wziąć – przypomniała mu.
- Wszystkie – wzruszył ramionami.
- Nie żartuj, nie mam aż tyle pieniędzy – uśmiechnęła się koślawo. – Po prostu powiedz mi, która jest najładniejsza.
- Jakbym wiedział, to bym ci powiedział – burknął. – Dawaj. Ja kupię – wyciągnął rękę po suknie, a potem wziął jeszcze tę brązową i poszedł do kasy. Winry była nieźle skołowana. Nie spodziewała się, że kupi jej wszystkie trzy. Bo tanie to one nie były, a wydał pieniądze z taką lekką ręką… Hm. Pewnie chciał to szybko skończyć. Znając jego, wynudził się w tym sklepie za wszystkie czasy.

            Do przedstawienia zostało tylko pół godziny do przedstawienia, więc Ed pomyślał, że najwyższa pora się zbierać. Ubrał się w zwykłe spodnie i białą koszulę, po czym wyszedł z pokoju i skierował się do tymczasowego lokum Winry.
            Zapukał do drzwi i tym razem spokojnie poczekał, aż blondynka mu otworzy. Nie miał ochoty powtórnego wysłuchiwania pretensji, że nie puka.
- Ej, Winry, jesteś już gotowa? – spytał w  końcu. Dopiero po tym kobieta raczyła mu otworzyć drzwi. Jak się okazało, ubrała tę czarną sukienkę i najwidoczniej mogła już wyjść do teatru.
- No – uśmiechnęła się. Ed stwierdził, że jest cokolwiek… ładna. W każdym razie, ładniejsza niż sądził. – Możemy iść.
- Okej – skinął głową. Oboje zamknęli drzwi do swoich pokoi na klucz i wyszli. Dotarli na miejsce dosłownie parę minut przed rozpoczęciem spektaklu i usiedli obok siebie na jedynych już chyba wolnych miejscach. A potem na scenę wszyli pierwsi aktorzy i przedstawienie się zaczęło. Miało w sobie coś z musicalu, głównie przez wzgląd na wszechobecne baletnice. Ale prezentowało się to bardzo ładnie, a co ważniejsze – nie nudziło.
            Ed co jakiś czas zerkał na Winry, jednak ona była zbyt zafascynowana spektaklem, żeby to zauważyć. Wpatrywała się w aktorów na scenie niemalże z uwielbieniem. Czyli jednak pójście do teatru to był strzał w dziesiątkę. W sumie, to cieszył się z tego, że jej się spodobało.
- O rany, to było naprawdę świetne! – ekscytowała się, kiedy już wyszli z teatru.
- Wiem, mówiłaś – odparł trochę znudzonym głosem Ed.
- Strasznie mi się podobało – uśmiechnęła się do niego.
- Wiem – westchnął.
            Szli właśnie do hotelu. Było już ciemno i jedynie latarnie oświetlały ulice, ale mimo wszystko było ciepło i przyjemnie. Ed zerknął na swój kieszonkowy zegarek, żeby upewnić się, że zdążą dojść do hotelu przed pułkownikiem.
- Hm? Dalej go używasz? – zdziwiła się Winry.
- Taa… Przyzwyczaiłem się do niego – wyjaśnił, uśmiechając się wesoło. – Wiesz, tyle lat byłem alchemikiem, a potem dupa. Niby się do tego przyzwyczaiłem, ale trochę mi tego jednak brakuje – powiedział nim zdążył ugryźć się w język. Miał nic nie mówić. Jeśli powie Alowi to będzie koniec…
- Nie powiem mu – zapewniła. – Domyślałam się, że jednak zabraknie ci tego. Al też pewnie o tym wie – uśmiechnęła się do niego.
- Do dupy – westchnął. – Aż tak widać?
- Nie widać – pokręciła przecząco głową. – Po prostu cię znam.
- To okej – wzruszył ramionami.
            Później już tylko odebrał ten głupi garnitur od pułkownika i mógł iść spać. No, w każdym razie takie miał zamiary, ale Winry do niego przyszła. Dlaczego? Ze względu na tę książkę, którą jej pożyczył! Wpadła do jego pokoju i zaczęła nawijać, jaka to ona jest wspaniała i że ma ją przeczytać.
- Przecież wiem, że jest dobra – westchnął blondyn. – Zapomniałaś, że to ja ci ją poleciłem?
- Nie, ale jeszcze jej nie skończyłeś, prawda? – spytała. – Choćby nie wiem co, masz ją dokończyć! – nakazała.
- Tajes – zasalutował niemrawo i przewrócił się na drugi bok. Serio chciało mu się spać. I nim się zorientował, powieki stały się dziwnie ciężkie. Niemal od razu zasnął.
- Miłych snów – szepnęła Winry i pocałowała go w policzek, po czym wyszła z pomieszczenia z delikatnym uśmiechem na twarzy.

            Jean także był na tym przedstawieniu. Średnio mu się to wszystko podobało… Takie przesłodzone i w ogóle. Do tego ten balet… NUDY. Porucznik Hawkeye mogła mu dać bilet na coś ciekawszego.
            Ziewnął długo i przeciągle, przez co przez chwilę nie patrzył na drogę, czego skutkiem była niewielka „stłuczka” z jakimś przechodniem. Okazało się, że ma niezłego farta, bo przypadkiem popchnął całkiem ładną laskę.
- Przepraszam – podał jej dłoń.
- Nic się nie stało – skorzystała z jego pomocy. Była serio ładna. Miała długie, czarne włosy spięte w wysoki kucyk, świetną figurę i najwyraźniej dobry gust. Uśmiechnęła się do niego uprzejmie. – Miłej nocy.
- Aach! – zatrzymał ją w porę. – Nazywam się Jean Havoc – przedstawił się nagle, podając jej dłoń, a kobieta spojrzała na niego zdziwiona swoimi czekoladowymi oczami.
- Michelle Rain – uścisnęła jego rękę. – Miło mi pana poznać.
- I wzajemnie! – uśmiechnął się wesoło, jednak zaraz potem jego twarz skrzywiła się w grymasie bólu. – Auć…
- Coś się stało? – zapytała.
- Chyba skręciłem kostkę… - wyznał niepewnie.
- To trzeba coś z tym zrobić… - zmartwiła się. – Zaprowadzić pana do szpitala?
- Nie trzeba. Mam lepszy pomysł – uśmiechnął się. – Przejdzie mi, jeśli się pani ze mną umówi – rzucił, a brunetka parsknęła śmiechem.
- Okej – zgodziła się. Wprawdzie nie szukała chłopaka, ale ten tutaj był słodki.
- Super! – ucieszył się i stanął na równe nogi.
- Nie boli cię już? – zapytała rozbawiona. Wprawdzie nie użyła żadnego zwrotu grzecznościowego, ale nie wyglądało na to, żeby Havocowi to przeszkadzało.
- Ooo… jak boooli~ - zajęczał żałośnie. Oczywiście, zupełnie nic go nie bolało. Ot, motyw na podryw. Ale liczy się, że działa. Poza tym, Michelle i tak mu nie uwierzyła.
- To może spotkamy się… hm… - zastanowiła się przez chwilę. – Znasz może kawiarnię przy Street Road? – zapytała go.
- No – skinął głową.
- To może tam się spotkamy? – uśmiechnęła się do niego.
- Pewnie – zgodził się. – Kończę pracę o dziewiętnastej, a ty?
- O siedemnastej – odparła.
- Dwudziesta może być? – zaproponował.
- Jasne – skinęła głową. – To do zobaczenia. I dbaj o tę biedną kostkę – zażartowała.
- Będę – oznajmił.
            Poczekał trochę, patrząc na nią, aż znikła mu z pola widzenia, po czym poszedł w swoją stronę, cicho mówiąc do siebie „Fuck yeah!”. Od dawna nie miał dziewczyny. Już usychał w swoim mieszkaniu samotnie… A jak mu jutro pułkownik dowali roboty, to nie ręczy za siebie…

~*~

Tak, kocham Havoca xD
Jest tu ktoś, kto też go tak bardzo lubi? xd
Mam nadzieję, że się spodobało i liczę na komenarze ^.^

3 komentarze:

  1. Havoca wielbię, bo jest podobny do Mustanga w tym podrywaniu dziewczyn. xD
    Szkoda, że nie bd RoyxRiza za niedługo, ale wolę poczekać i mieć świetną niespodziankę, niż psuć sobie żołądek (żyganie tęczą) jakąś kolorową mazią.

    I May. I Al. I jej siostra. I mam wrażenie, że spróbuje ona jej go odebrać.

    Ja bym wybrała tą trzecią- mój styl.

    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń