Tablica ogłoszeń

1. Szablon zrobiła Tsuki, za co jej bardzo dziękuję ;3
2. Bardzo ładnie proszę nie nominować mnie do zabaw pokroju Liebster Award. Bardzo mnie one cieszą, ale jestem zbyt leniwa, żeby to wszystko wypełniać.
3. Wszelkie reklamy proszę dodawać do zakładki SPAM.
4. Notki będą się pojawiały co niedzielę.

niedziela, 22 września 2013

Rozdział 7. - Zaskoczenie

Ostatnio znowu mam ochotę obejrzeć FMA xD To już mania xD
Ale cóż, takich nałogów się nie leczy xd
Miłego czytania~

~*~

„Nic nie jest stałe.
Takie jest właśnie znaczenie życia.”
Jun Maeda (Clannad: After Story)

            Jean wpatrywał się w Mustanga wyszczerzonymi oczami. Ma się opiekować laską, która go niedawno rzuciła?! To jest nie fair!
- Pułkowniku, można na chwilę? – uśmiechnął się wymuszenie, a brew mu zadrgała.
- O co chodzi? Mówcie – odparł z wyszczerzoną mordą, zadowolony z życia.
- Ale na osobności – wskazał ruchem głowy drzwi. Na szczęście brunet podniósł swoje majestatyczne cztery litery i wyszedł razem z porucznikiem.
- No więc? – zapytał, kiedy znaleźli się poza jego gabinetem.
- Nie da się dać jej kogoś innego na przydupasa? – spytał.
- Niby dlaczego?
- No bo… bo nie chcę, no! – wyjaśnił. Chociaż wyjaśnieniem tego nazwać nie można. – Rzuciła mnie dwa dni temu – burknął, odpowiadając na niezadane pytanie.
- Och, biedny jesteś… - Havoc spojrzał na przełożonego z nadzieją. – Powodzenia z panną Michelle – pułkownik poklepał go po ramieniu i wszedł z powrotem do pomieszczenia, zostawiając oniemiałego blondyna samego.
- LOSIE, ODWAL SIĘ W KOŃCU ODE MNIE! – krzyknął głośno; tak, żeby się wyżyć, a potem poszedł w ślady Mustanga i zobaczywszy kobietę, uśmiechnął się koślawo, a ta odwróciła dumnie głowę, prychając pod nosem.
- No, poruczniku, także teraz masz chodzić za panną Michelle, gdziekolwiek nie pójdzie. Jeśli będzie trzeba, nie śpij.
- Oczywiście, tyranie – ostatnie słowo wypowiedział cicho, do siebie, a następnie się poprawił: - …pułkowniku.
- W takim razie chodźmy – powiedziała Michelle. – Do widzenia.
- Do widzenia! – Mustang pomachał jej z wesołym uśmiechem, a Jean ruszył za nią z męczeńską miną.
- Można wiedzieć, gdzie idziesz, Elle? – zapytał ją po chwili marszu w ciszy.
- Na ćwiczenia. Przykro mi, że będziesz musiał się nudzić – odparła spokojnie. – I nazywam się Michelle – upomniała go. Teraz wydawała mu się o wiele chłodniejsza niż kiedy spotkał ją pierwszy raz. Do dupy.

* * *

            May weszła do ogromnej sali, już pięknie ustrojonej i niemalże gotowej do uroczystości, która miała nadejść już za parę dni. Kilka osób krzątało się jeszcze po pomieszczeniu, by wszystko sprawdzić, poprawić, dopiąć na ostatni guzik. Sala wyglądała jak z bajek, które kiedyś pokazał jej Al. Brakowało tylko przystojnego księcia i księżniczki we wspaniałej sukni ślubnej. Aż się nie mogła doczekać tego widoku. Fakt, że Ling denerwował ją aż nazbyt często nie przeszkadzał jej w cieszeniu się z jego i Ranfun ślubu. Tym bardziej, że kiedy topór wojenny między klanami został zakopany, zaprzyjaźniły się trochę. Żadna z nich nie sądziła, że ta druga jest taka fajna!
- Łoł – usłyszała za sobą zdumiony głos Ala i uśmiechnęła się szeroko.
- Ładnie, prawda? – odwróciła się do niego.
- Jest o wiele lepiej niż to sobie wyobrażałem! – odparł z uznaniem.
- No raczej! W końcu pracowaliśmy nad tym dużo czasu! – powiedziała, dumna z siebie. – Jeśli Ling cokolwiek zepsuje, to obiecuję, że ja zepsuję jego – dodała następnie, otaczając się mroczną aurą zła. Al widział prawdzie zło, ale w porównaniu do tego… Chyba jednak May bał się bardziej…
- Ładnie to tak grozić cesarzowi? – usłyszeli wesoły męski głos. Podszedł do nich Ling.
- Nie grożę. Ostrzegam – odparła wyniośle brunetka.
- Jak to było ostrzeżenie, to wolę nie wiedzieć, jak wygląda groźba w twoim wykonaniu – odparł rozbawiony.
- Ja tak samo – poparł go blondyn. – W ogóle, co tam u ciebie? Dawno się nie widzieliśmy.
- Aktualnie to sprawdzam stan używalności tej sali na mój ślub – powiedział. – Plus znowu uciekam przed Xiaopingiem. Nie daje mi spokoju nawet przed ślubem! – skarżył się.
- Czyżbyś miał coś przeciwko edukacji? – Al uniósł brwi. No tak, Ling zapomniał, że przecież rozmawia z typowym naukowcem, dla którego szkoła to coś przewspaniałego i idealnego. Wiedział, że często rozmawiał z Xiaopingiem o nauce, więc sojusznika w nim raczej nie znajdzie…
- Nic, nic – westchnął ciężko. – Prawdopodobnie za jakiś czas zaczniemy realizować plany odnośnie budowy szkół – poinformował. – Może wtedy się ode mnie odwali.
- Tak, chciałbyś – zaśmiał się Al.
- Swoją drogą, kiedy przyjeżdża Ed? – zmienił temat.
- Powinien być dzisiaj wieczorem.
- Razem z Winry – dodała May. – Już się nie mogę doczekać jego reakcji na status społeczny Ala – dziewczyna uśmiechnęła się przebiegle. – Zacznie panikować? O, a może zemdleje? – ekscytowała się, nie zważając na nieco przerażone spojrzenia chłopaków. Równocześnie pomyśleli, że szkoda im Eda.

* * *

            Ed kichnął głośno, po czym potarł palcem pod nosem. Chory jest czy go gdzieś obgadują?
- Przeziębionko? – zapytała Winry.
- Mam nadzieję, że nie… - odparł.
            Siedzieli w pociągu już dobre parę godzin i tylko marzyli o tym, żeby w końcu z niego wysiąść. A tymczasem zostały jeszcze dwie godziny jazdy. Dla nich obu była to droga przez katusze, bo nie mogli się doczekać, by zobaczyć Ala i resztę. Naprawdę się za nimi stęsknili. No ale przynajmniej byli razem i się nie nudzili.
            Planowali zostać w Xing jakiś tydzień, może trochę dłużej, dlatego ich bagaże do najmniejszych nie należały. W szczególności te od Winry. Ed nauczył się brać jak najmniej rzeczy – takie przyzwyczajenie podróżnika, ale ona kazała mu wziąć co najmniej dwa razy więcej, bo, jak to określiła, nie wziął wszystkiego, co jest najpotrzebniejsze. W końcu i tak nie dał za wygraną i to Winry pierwsza skapitulowała po wysłuchaniu jego wszystkich argumentów. Ale mimo wszystko nie przegrała zupełnie – nieznacznie powiększyła swoje bagaże… No przecież nie podda się tak łatwo.
- Ej, a myślisz, że nasz prezent im się spodoba? – zapytała Winry, nieco zmartwiona.
- Tak – westchnął Ed. Pytała już o to milion razy. A to przez to, że sama go zrobiła. Prezent, który chcieli dać Lingowi i Ranfun to dwa srebrne łańcuszki z własnoręcznie wykonanymi przez Winry zawieszkami: jeden to kłódka, a drugi – klucz do niej. Kiedy już para zdecyduje, kto które weźmie, Ed wygraweruje na nich zdania, świadczące o właścicielowi. – Wyluzuj, wykonałaś kawał dobrej roboty – uśmiechnął się do niej, co odwzajemniła po chwili wahania. – Zresztą, dam sobie rękę uciąć, że Ranfun będzie zachwycona.
- Nie, ręki sobie nie dawaj uciąć – odparła, nieco naburmuszona. – Nie zamierzam ci już nigdy robić ręki, rozumiemy się?
- Spokojnie – odpowiedział z lekkim uśmiechem. – Nic już się nie stanie. Słuchaj no, pułkowniku – warknął zaraz potem. – Przesiądziesz się jeszcze o jedno miejsce, a nie ręczę za siebie – pokazał mu drżącą pięść.
- Ale o co te nerwy – brunet uśmiechnął się, jak to miał w zwyczaju. Siedział dokładnie za Edem, przysłuchując się jego rozmowie z Winry. Oczywiście, towarzyszyła mu Riza, co chwilę go upominając. Warto dodać, że na początku siedzieli na samym końcu wagonu. – Chciałem tylko porozmawiać.
- Tak? O czym? – zapytał, unosząc brwi.
- O tym, jaki wpływ na pingwiny ma uprawa ziemniaków na Antarktydzie – odparł, cały zadowolony.
- Wyjdź – powiedział krótko blondyn, a kobiety poparły go zdecydowanymi skinieniami głów.
- Tak się zwracasz do kogoś wyższego stopniem? – zapytał dumnie.
- Nie jestem już w wojsku. Mogę się do ciebie zwracać, jak mi się podoba – przypomniał mu.
- No ale jesteś moim dłużnikiem – uśmiechnął się pewnie.
- Jak oddam, to ci zapłacę za ten garnitur i będzie po sprawie – wzruszył ramionami.
- Proszę nie denerwować ludzi, pułkowniku – odezwała się Riza.
- Pani porucznik jak zwykle ma rację – uśmiechnął się Ed.

            Dzięki pułkownikowi i jego adiutantce podróż minęła im jeszcze szybciej i nim się obejrzeli, dotarli do Xing, gdzie na stacji już czekali na nich Al i May. Stali, uśmiechając się wesoło i czekali, aż w końcu wyjdą z pociągu. Oni też tego nie przedłużali – naprawdę nie mogli się doczekać tego spotkania.
            Najpierw wyszła Winry, a za nią Ed z wszystkimi walizkami w rękach, które od razu postawił na ziemi i podbiegł do brata.
- No nareszcie! – powiedział Al. – Co tak długo?
- No wybacz, że to nie jest blisko – sarknął Ed, po czym obaj parsknęli śmiechem. – Dobrze cię widzieć – wyszczerzył się.
- I vice versa – odpowiedział tym samym.
- A ze mną to się nie przywitasz? – podeszła do nich Winry z lekkim uśmiechem.
- Ależ oczywiście, że tak! – odparł i mocno przytulił przyjaciółkę. – Cieszę się, że już przyjechaliście – wyznał.
- My też! – zapewniła blondynka. – Stęskniłam się.
- Dwa lata, co? – westchnął. – Strasznie długo, nie?
- No raczej! Tym bardziej, że nigdy wam się nie chce do domu wrócić – burknęła. – Ale dopóki wiem, że jesteście bezpieczni da się wytrzymać – uśmiechnęła się.
- No, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo – odezwała się May. – Co nie?
- Też prawda – zgodziła się Winry. – Ciebie też dobrze widzieć – przytuliły się.
            Wtem usłyszeli donośne chrząknięcie kogoś, kto widocznie chciał zwrócić na siebie uwagę. Był to oczywiście pułkownik – jakżeby inaczej? To z nim powinni się najpierw witać!
- Pani Riza! – ucieszył się Alphonse, wprawiając Roya w osłupienie. – Pani też na ślub?
- Tak – uśmiechnęła się. – Muszę pilnować pułkownika nawet na takich uroczystościach.
- Współczujemy – odezwała się May. – To pewnie ciężka praca?
- Niestety tak – zgodziła się, a Mustang się obraził.
- Mnie też miło was widzieć – sarknął, uśmiechając się wymuszenie, na co wszyscy parsknęli śmiechem. Chyba nie był przyzwyczajony do ignorowania. Smuteczek. No ale przecież zawsze musi być ten pierwszy raz!
- No to gdzie teraz idziemy? – zapytał Ed.
- Do domu, w którym będziecie teraz mieszkać – odparł wesoło Al. – Jest niedaleko naszego, więc będziemy mieli mnóstwo czasu do rozmów – ekscytował się. – Plus mamy do dyspozycji całą bibliotekę cesarska, rozumiesz to?!
- Co ty, serio?! – niedowierzał Ed. – Przyznaj się, siedziałeś tam codziennie – walnął go lekko łokciem, uśmiechając się nieco łobuzersko.
- No~ Czasami trochę… - odparł, po czym oboje się roześmiali. Szli na przodzie, ciągle gadając na tematy, które ze wszystkich obecnych byli w stanie zrozumieć tylko oni i Roy. No, May też, choć i tak nie wszystko zapewne. – Ty wiesz, ile oni tam mają książek?! Chyba więcej niż w państwowej u nas!
- Żartujesz! – starszy z braci wytrzeszczył oczy. – Prowadź do raju, mój bracie!
- Już idziemy! – zapewnił.
- Może najpierw bagaże, co? – zaproponowała May. – No chyba, że chce wam się z nimi wszystkimi iść do tej biblioteki.
- No tak – zaśmiał się Al.
- Czyli wpierw bagaże, a potem cel: biblioteka cesarska! – poprawił się Ed, ciesząc się jak dziecko. – Nie dziwię się, że tu siedzisz bez przerwy przez te dwa lata – stwierdził zaraz potem.
- Taak… - No, nie do końca. Mimo wszystko jednym z ważniejszych powodów, dla których został w Xing była May. Ale Ed przecież o tym nie wiedział. A jak się dowie, prawdopodobnie dostanie zawału albo czegoś podobnego.
            Dojście do domu, który Ed i Winry mieli dzielić z Royem i Rizą, nie zajęło im wiele czasu. Wręcz przeciwnie – dla braci droga była zadziwiająco krótka. Reszta patrzyła na nich pobłażliwie, przez te ich dziecinnie szczęśliwe wyrazy twarzy. Ale nie dziwili im się – nie widzieli się całe dwa lata, musieli się odpowiednio wygadać i opowiedzieć wszystko, co mieli do powiedzenia.
- Winry! Mam do ciebie megawielką prośbę! – Al w końcu zwrócił się do przyjaciółki.
- Hm? – spojrzała na niego pytająco.
- Zrób szarlotkę! – poprosił bardzo poważnie, a ona się roześmiała. Mogła się tego spodziewać. I May nie szczędziła śmiechu na swoim chłopaku.
- Okej – zgodziła się, kiedy minęła jej pierwsza faza rozbawienia. – May, pomożesz mi? – zapytała.
- No jasne! – odparła od razu.
- To ja może też pomogę? – zaproponowała Riza, na co dziewczyny chętnie przystanęły.
- A ja pójdę z wami! – Roy zwrócił się do braci z szerokim uśmiechem, a Ed od razu warknął pod nosem coś, co brzmiało jak: „wal się”. Z kolei Al zgodził się od razu.
- No to my już idziemy – powiedział Ed.
- Będziemy… za parę godzin – zaśmiał się młodszy Erlic. To było jasne, że nie wiedzą, kiedy wrócą. – Pa – z przyzwyczajenia pożegnał się z May krótkim pocałunkiem, zupełnie zapominając, że przecież oni nic nie wiedzą…
            Zapanowała głucha cisza, w czasie której wszyscy poza Alem i May starali się ogarnąć zaistniałą sytuację. W najcięższym szoku był Ed. Al… Z tą mikruską… Oni… Oni… Chyba żartują…
           Pierwszym, który przerwał żenującą ciszę był Roy – chyba najbardziej obeznana w tych sprawach osoba tutaj.
- Widzę, że Alphonse jest bardzo chętny na posadę księcia Xing – powiedział, a Riza momentalnie nadepnęła mu na stopę. Bardzo, bardzo mocno.
- Zaczynam wątpić w twój gust, bracie… - odezwał się płaczliwym tonem Ed. W końcu ogarnął, o co chodzi.
- Co to miało znaczyć?! – warknęła May.
- To, że cię nie lubię! – odparł Ed. – Nie chcę cię na bratową!
- A ja nie chcę, żebyś był moim szwagrem! – zapewniła go. – Wybacz, nie jesteś najbardziej poszkodowany.
- Wal się – burknął, a reszta uśmiechała się nerwowo. Można się było tego spodziewać…

~*~

I jak się podobało? ;3
Edowi raczej się jego kandydatka na bratową nie podoba... Musi wytrzymać ;)
Liczę na komentarze - od Anonimów także, jeśli czytacie ^^

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 6. - Niespodziewane spotkanie

....I nowy rozdział :3
Mam do Was małe pytanie: znacie jakieś katalogi blogów o M&A? Bo ja nie mogę żadnych znaleźć TT^TT Tylko te o "Naruto" ;-; Będę wdzięczna za linki ^^
I w ogóle... Dopiero niedawno zauważyłam, że w ustawieniach miałam wciśnięte, że anonimowi czytelnicy nie mogą komentować ;_; Przepraszam m(_ _)m 
Ale teraz już jest dobrze :D
Dobra, zapraszam do czytania ;3

~*~

„Jeśli chcesz zrobić dwie rzeczy na raz,
nie zrobisz żadnej.”
Kyousuke Motomi (Beast Master!)


            Ranfun siedziała w swojej… komnacie. Tak, to odpowiednie określenie dla tego ogromniastego pomieszczenia, które pokojem na pewno nie było. Teoretycznie nie miała, co robić, bo dosłownie w niczym nie pozwalają jej pomóc przy przygotowaniach do ślubu. A to był przecież jej ślub, prawda?!
            Dobra, zdawała sobie sprawę, że bycie narzeczoną/żoną cesarza nie będzie takie proste, ale przecież go kochała. Nie mogła kierować się tymi minusami, które nawet nie zależały od niego, kiedy zgadzała się za niego wyjść. Chociaż mógłby rozkazać osobom odpowiedzialnym za ich ślub, żeby pozwoliły sobie pomóc. Ale on w sumie też był zajęty…
            Ktoś zapukał do drzwi i nie czekając na jej odpowiedź, wszedł. Był to Ling, jak zwykle uśmiechnięty od ucha do ucha i z przyjaznym wyrazem twarzy. Prawdopodobnie znowu uciekł swoim podwładnym i teraz szukają go po całym pałacu.
- Cześć – machnął jej ręką, po czym wyjrzał jeszcze za drzwi nim wszedł dalej. – Ukryjesz mnie? – spojrzał na nią prosząco.
- Od kogo znowu uciekasz? – spytała nieco rozbawiona.
- Od naszego ministra edukacji – jęknął. – Koleś mi spokoju nie chce dać. Ciągle coś pitoli o założeniu nowych szkół i innych.
- Aż taki straszny?
- Ano – mruknął, wtulając się w swoją narzeczoną. – Ranfun, ratuj.
- Jeden warunek – odparła, a Ling spojrzał na nią ciekawie. – Każesz May i wszystkim innym, żeby w końcu mnie dopuścili do przygotowań – wyjaśniła.
- Aż tak ci na tym zależy?
- Oczywiście – burknęła.
- Okej – zgodził się lekko. – May pewnie nie będzie miała żadnych obiekcji. W sumie, powinna się nawet ucieszyć, bo ostatnio słyszałem, jak narzekała na mnie – podrapał się w tył głowy, śmiejąc się z zażenowania.
- Nie dziwię jej się – wyznała Ranfun, a Ling wydymał usta.
            Wtedy też rozległo się pukanie, a następnie niski męski głos.
- Przepraszam bardzo – otworzył drzwi i kobieta zobaczyła starszego, rosłego mężczyznę z bujną brodą. – Nie widziała może panienka cesarza? – zapytał, rozglądając się po pustym pomieszczeniu. Był niemalże pewny, że słyszał tu jego głos…
- Nie – zaprzeczyła z niewinną miną. – A coś się stało?
- Uciekł mi… - wyznał mężczyzna, wzdychając ciężko. – Musi go panienka chyba przeszkolić trochę – zażartował, a Ranfun zaśmiała się wesoło. – To ja już pójdę – ukłonił się lekko, co brunetka odwzajemniła i odszedł. Wtedy też Ling wyszedł z ogromnej szafy, szczerząc się. Udało mu się zwać! – Ach, przepraszam, że jeszcze prz… - mężczyzna znów wszedł do komnaty, a widząc cesarza, przerwał w połowie słowie. – Cesarzu… - cały się trząsł. – CO SOBIE WASZA WYSOKOŚĆ MYŚLI, ŻEBY TAK UCIEKAĆ W TRAKCIE TAKIEJ WAŻNEJ NARADY?! – krzyknął, podczas gdy Ling zatkał sobie uszy. – I do tego zmuszać panienkę Ranfun do kłamstwa…! Któż to widział?! – oburzył się.
- Dobra, rozumiem, przepraszam – skapitulował brunet. – Już idę, Xiaoping – burknął pod nosem. Za to Ranfun zakryła usta ręką, żeby żaden z nich nie zauważył, że ma ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Proszę za mną, wasza wysokość – powiedział stanowczo mężczyzna i odwrócił się od niego, wcześniej znów ukłoniwszy się kobiecie. – Do widzenia, panienko Ranfun – powiedział i razem z Lingiem sobie poszli.
            Tymczasem brunetka poszła do sali, w której aż huczało od przygotowań do ich ślubu. Został tylko niecały tydzień, nie było się co dziwić. A pośrodku tego całego zamieszania stała drobna nastolatka – May. Wyglądała na nieźle zabieganą – co rusz ktoś przychodził do niej z kolejnymi problemami albo prosić o opinię. Niestety nie miała drugiej osoby, która by jej w tym pomogła. No, już miała.
- Pomogę – powiedziała uśmiechnięta, a dziewczyna spojrzała na nią wytrzeszczonymi oczami. – Mam dość wiecznego siedzenia i nic nie robienia – odparła na niezadane pytanie.
- Okej – zaśmiała się May. – Liczę na owocną współpracę, wasza wysokość – dodała żartobliwie.
- Ja także – odparła również żartem. – To co mam robić? – zapytała.
- No najlepiej by było gdybyś odpowiadała na wszystkie pytania odnośnie dekoracji – powiedziała. – W końcu to ma się podobać przede wszystkim tobie. A mój gust jest pewnie trochę inny od twojego – puściła jej oczko.
- Dobra – skinęła głową.

            Ed siedział w kuchni i czytał książkę. Nie dziwił się, że tak bardzo spodobała się Winry, bo była faktycznie bardzo ciekawa. Najlepsze w niej było chyba to, że można ją polecić każdemu, ciekawie napisana i dobrze skonstruowana fabuła. Oprócz tego, jest bardzo przystępna, mimo że traktuje o alchemii, co nie każdy mógłby zrozumieć, nie zawiera w sobie żadnych trudnych zagadnień. Miło było dla odmiany poczytać coś lżejszego. I chyba pierwszy raz w całym swoim życiu przeczytał coś, co zawierało wątki romantyczne. No, ale plus był taki, że nie było to tak cholernie słodkie, jak to sobie zawsze wyobrażał. I przez to chyba coś sobie uświadomił.
            Kompletnie nic się nie zmieniło między nim a Winry. No a przecież wtedy, dwa lata temu, na stacji powiedzieli sobie, co czują. Chyba, że jej już się odmieniło?
            Zresztą, co się będzie zastanawiał? Po prostu zapyta! Co w tym takiego trudnego? Jak raz to powiedział, to drugi raz też to zrobi!
- Nad czym się tak zastanawiasz? – dosłownie podskoczył na krześle, słysząc głos Winry. Ta z kolei spojrzała na niego dziwnie. Siedział taki zamyślony, a książka zamknięta. Blondyn spojrzał na nią przenikliwie, bijąc się z własnymi myślami. Nagle jego temperament poszedł się, łagodnie mówiąc, walić.
- A… bo książkę skończyłem – odparł.
- Dobre zakończenie, nie? – spytała, nalewając sobie wody do szklanki.
- Mhm – mruknął. Nie, chyba jednak jej tego nie powie. No, w każdym razie, nie teraz. – Idę pomóc babci Pinako w polu – wstał od stołu.
- Okej, pewnie się ucieszy – uśmiechnęła się wesoło. – Swoją drogą, kiedy wyjeżdżamy do Xing? – zapytała.
- Mieliśmy być co najmniej dwa dni wcześniej… - zastanowił się przez chwilę. – Co powiesz na to, żebyśmy się tam wybrali za jakieś trzy dni? – zaproponował. Miał nadzieję, że się zgodzi, bo chciał się jak najszybciej spotkać z Alem. Nie widzieli się szmat czasu, gadali ze sobą raz na ruski rok, a do tego kompletnie nic się od siebie nie dowiedzieli.
- Pewnie – zgodziła się pod naporem błagającego wzroku Eda. Domyślała się, co mu chodziło po głowie, więc jak mogła się nie zgodzić? Nie widział się ze swoim ukochanym braciszkiem przez dwa lata! Toż to sprawa wagi państwowej!
- Super, dzięki – ucieszył się, po czym wyszedł na dwór. Musiał jakoś spożytkować ten swój wolny czas, więc zaproponował babci pomoc. W najbliższym czasie miał też popracować przy remoncie domu jednego z sąsiadów. Nawet bez alchemii mógł być dla kogoś użyteczny. I dlatego nie brakowało mu tego aż tak bardzo. Czy tęsknił za tym – a i owszem. Ale przecież życie nie kręci się tylko i wyłącznie wokół alchemii. I musi o tym pamiętać.

            Havoc siedział w wojsku do późna. Pułkownik nie miał ani trochę taktu – nie dość, że go ZNOWU dziewczyna rzuciła, to jeszcze musiał pracować po godzinach. Po prostu cudownie. Lepiej być nie mogło. A na dodatek on sam sobie poszedł do tych swoich panienek! I zostawił go z Feureyem… No, przynajmniej nie siedział sam i miał do kogo usta otworzyć…
- Ile nam tego jeszcze zostało? – zapytał, przekładając kolejną kartkę na dość duży stosik. Mustang zostawił im pokaźnej ilości dokumenty do wypełnienia, a sam poszedł w długą.
- To – brunet wskazał ręką jeszcze połowę stosu. – Myślę, że wyrobimy się do północy…
- Jutro rano mu wygarnę, obiecuję. Tak go zwyzywam, że odechce mu się zostawiania mnie w pracy po godzinach przez następne… całe życie – warknął rozeźlony Havoc.
- Znów musiał pan odwołać randkę? – zapytał sierżant, a blondyn drgnął.
- …Wczoraj dostałem kosza… - odparł cicho i walnął głową o biurko. – Dajcie mi wy wszyscy spokój… - jęknął depresyjnie, a Feurey zaśmiał się nerwowo. Niepotrzebnie pytał.
- Eeee… Będzie dobrze – próbował go pocieszyć. – W końcu znajdzie pan dziewczynę, która nie odejdzie – zapewnił z uśmiechem.
- Oby, oby – westchnął i wrócił do pracy. Teraz to już marzył tylko o skończeniu roboty i powrocie do domu. A potem o kubku dobrej kawy. Bo ta wojskowa była co najmniej ohydna. Raz jej spróbował i więcej nie zamierza.
            I wtedy drzwi do pomieszczenia się otworzyły, a w nich stanęła drobna kobieta o kruczoczarnych włosach. Jean pomyślał, że to jakiś żart. Nie, to na sto procent był jakiś wkurzający, dziecinny, głupi, nienormalny, żart.
            Kobieta również wyglądała na zdziwioną i raczej niezbyt zadowoloną. Z kolei sierżant, uśmiechnął się na jej widok. Podszedł do niej i zaczęli rozmawiać jakby Havoca tam nie było. A ten przyglądał się im z niedowierzaniem. Wyglądali, jakby się świetnie bawili. Za to on patrzył na nich i z każdą chwilą coraz bardziej oddalał się od nich, zatapiając się w otchłani rozpaczy, depresji i samotności. Myślał, że to już na pewno koniec, nie ma dla niego ratunku. Nigdy nie pozna kobiety, która będzie z nim na wieki i będzie starym kawalerem, pracującym po godzinach dla głupiego pułkownika…
- …czniku… Poruczniku! – usłyszał jakiś głos… Sierżant Feurey? Nie, do niego się nie odzywa. Niech spada na drzewo. – Poruczniku! Niech się pan w końcu obudzi! – zaczął go szturchać.
- Co chcesz, zdrajco jeden! Nie gadam z tobą! – nagle zerwał się i podniósł głowę, a brunet ze strachu aż podskoczył.
- …Ale co się stało? – zapytał niepewnie.
- Jak to: co?! Dziewczynę mi ukradłeś, zdrajco zafajdany! – wydarł się na niego.
- Poruczniku… Nie wiem, co się panu śniło, ale proszę się na mnie nie wyżywać… - jęknął.
- Co? – zapytał głupio Havoc.
- Spał pan – poinformował go.
- O, serio? – zaczął się śmiać nerwowo. Nie do wiary, że ta laska mu się nawet śni. Nie wie, kto jest odpowiedzialny za sny ludzi, ale ma mocno w głowie nasrane. – No to wracajmy do pracy…! – zmienił temat.
- Nie trzeba. Dokończyłem wszystko – westchnął sierżant. – Możemy iść do domu.
- Ahaha… Dzięki – poklepał go po ramieniu. – No to do jutra! – pożegnał się z głupkowatym uśmiechem na twarzy i szybko wyszedł z pomieszczenia.

* * *

            Jean wszedł zmęczony do gabinetu Mustanga, witając się z kolegami niezrozumiale przez ziewnięcie. Usiadł leniwie na swoim miejscu i wziął się za codzienną pracę. Oczywiście pułkownik postawił mu na biurku pokaźny stos różnych papierów. Tak jakby nie miał nic lepszego do roboty. No ale plus był taki, że reszta miała podobnie. Sierżant siedział i wypełniał dokumenty, podporucznik Falman też próbował zwalczyć te cholerne papiery, porucznika Bredy nie było – Mustang wysłał go gdzieś, a porucznik Hawkeye oczywiście pilnowała, żeby się pułkownik czasem nie obijał.
            Nagle po pomieszczeniu rozległ się dzwonek telefonu, który niemalże od razu odebrał Mustang. Wymienił kilka słów z rozmówcą, po czym odłożył słuchawkę.
- Havoc, pojedziecie na dzielnicę Count Street – nakazał. – Ktoś zamordował mężczyznę, pięćdziesiąt pięć lat, weteran po wojnie Ishvarskiej.
- Znowu? – westchnął blondyn. – To już czwarty raz w tym miesiącu. Jak się nazywał?
- Leon Night – przeczytał z jakiejś kartki.
- Dobra, idę – wziął paczkę papierosów z biurka i wyszedł z pomieszczenia, a następnie kwatery wojskowej. Nie było daleko stamtąd do Count Street, tak więc znalazł się na miejscu dość szybko. Breda już tam na niego czekał. – Yo – przywitał się z nim. – Znowu ten sam koleś?
- Nie wiadomo jeszcze, ale wszystko na to wskazuje – westchnął. – Jeśli to naprawdę on, będzie trzeba zająć się tym na poważnie. I zacząć jakoś przeciwdziałać.
- Myślisz, że to jakiś Ishvarczyk? – zapytał Jean.
- Niewykluczone. Ale na razie nic nie wiadomo. Lepiej nie gdybać.
- Prawda – skinął głową i poszedł pomóc innym żołnierzom w zabezpieczeniu ciała i innych rutynowych czynnościach. Ostatnio koronerzy mają sporo roboty…

            Kiedy wrócił do kwatery było po szesnastej. Był zmęczony, głodny, padnięty i głodny. Ale nim udał się do stołówki, musiał zdać raport pułkownikowi. A kogo zobaczył w gabinecie? Michelle! Rozmawiała z Feurey’em, najwyraźniej o czymś zabawnym, bo co chwilę chichotała cicho.
- No nie, znowu śpię?! – jęknął głośno. Brunetka spojrzała na niego i od razu jej twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Że też musiała spotkać akurat jego.
            Havoc odwrócił wzrok. Miał wrażenie, że jeszcze przez chwilę będzie patrzył jej w oczy, a zabije go wzrokiem. Ale… skoro to nie sen… to znaczy, że sierżant próbuje mu ukraść dziewczynę (która jego tak naprawdę nie jest…)!
- Sierżancie, pozwólcie na chwilkę – powiedział rzeczowym tonem. Aż Kain się przestraszył. Ale podszedł do niego.
            Wtedy też Jean gwałtownie powiesił rękę na jego ramionach i odwrócił się od Michelle.
- Skąd ty ją znasz, co? – spytał. – Aż tak chcesz pogrążyć mnie w depresji?! Tak bardzo mnie nienawidzisz, że nękasz mnie w snach i w rzeczywistości?!
- Poruczniku, proszę się uspokoić – Feurey uśmiechnął się nerwowo. – Nie wiem, o co panu chodzi. To tylko moja kuzynka – wytłumaczył mu, a mężczyzna nagle zamarł, po czym zerknął na kobietę, a następnie na sierżanta. I tak jeszcze parę razy.
- Przepraszam, CO?! – wydarł się. To musi być sen.
- Skąd pan ją w ogóle zna?
- To ta laska, która mnie rzuciła ostatnio – jęknął cicho blondyn.
- SŁUCHAM?! – teraz to Kain się wydarł. A reszta patrzyła na nich, jak na debili.
- Widzę, że znacie panią, poruczniku – Mustang uśmiechnął się wesoło. W jakiś sposób, Havoc nie chciał usłyszeć, co ma do powiedzenia. – W takim razie, zajmiecie się ochroną pani – oznajmił mu, a Jeanowi zbladła twarz. No chyba nie.

~*~

Jak widzicie, pojawili się Ling i Ranfun :3 
Nawet dla cesarza Xing edukacja to trudna sprawa xDD Biedny... <łączy się w bólu> xd
No i dzisiaj było dużo Havoca xd Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza ;)
Zapraszam do komentowania~ ^_^
A kolejny rozdział, jak zwykle, za tydzień :)

niedziela, 8 września 2013

Rozdział 5. - Niewypał

Jak widzicie, tytuł dzisiejszego rozdziału jest adekwatny do miesiąca xd Nie żebym nie lubiła września - zaczyna się moja ulubiona pora roku, ale równocześnie zaczyna się szkoła... Którą już niekoniecznie lubię xd
Ogólnie czeka mnie raczej ciężki rok - trzecia klasa gimnazjum :c I bierzmowanie - zdecydowanie najgorsza część tego wszystkiego TT^TT
No ale dobra - koniec tego użalania się xD
Miłego czytania ^^

~*~

„Dzień bez uśmiechu to dzień stracony.”
Hiroyuki Takei (Shaman King)

            Jean od rana biegał po kwaterze wojskowej cały przeszczęśliwy. Nikt nie dał rady zepsuć mu tego humoru. Był jeszcze weselszy niż zawsze i robił wszystko jeszcze szybciej niż zawsze. Prawdopodobnie wszyscy, którzy znali Havoca osobiście, domyślali się, że przyczyną jego dobrego nastroju musi być ktoś płci pięknej.
- No, to teraz możesz powiedzieć, kim jest pani, z którą się umówiłeś – powiedział Breda, siadając przed nim, kiedy już ich praca zbliżała się do końca.
- Piękna kobitka – rozmarzył się blondyn. – Żebyś ty ją widział… Normalnie ósmy cud świata!
- Taa, domyślam się… A imię?
- Michelle Rain – odparł. – I dzisiaj mam z nią randkę~ Czaisz to?! Mam randkę z tak zarąbistą laską… Taak, ja to jednak mam farta – pokiwał głową z aprobatą. Jego kolega nie miał szans już nic powiedzieć, bo Jean zaczął nawijać jak najęty jaka to Michelle nie jest.
- Chce pan kawy, podporuczniku? – zapytał Feurey.
- To na nic – Breda położył mu rękę na ramieniu. – Straciliśmy go – stwierdzili wszyscy zgodnie, przytakując głowami.

            Ed już się pakował. Nie miał wielu rzeczy, więc poszło mu to dość sprawnie. Winry tak samo, dlatego jeszcze przed południem mogli wrócić do Resembool. A potem do Xing. Na szczęście nie musiał się zastanawiać, którą drogę wybrać. A wszystko dzięki temu, że od niedawna mają połączenie kolejowe i bez przeszkód mogą pojechać do Xing.  Utworzyli nową stację na terytorium Ishvarczyków. Przez ten czas, wiele rzeczy się pozmieniało, nie ma już tej wzajemnej nienawiści między ludźmi, niektórzy Ishvarczycy nawet decydują się wstąpić do wojsk Amestris. I mimo uprzedzeń co poniektórych ludzi, wszystko zaczyna się układać. Ichvarczycy w końcu są akceptowani jako obywatele Amestris. Pułkownik Mustang zrobił swoje. Możliwe, że wprowadzi też demokrację. Kiedyś.
            Wyszedł z pokoju, zamykając go na klucz i zapukał do drzwi Winry. Ta od razu je otworzyła, już z walizką w ręku.
- Gotowa? – zapytał.
- Tak – skinęła głową wesoło i zamknęła za sobą, po czym razem zeszli na parter i oddali klucze do recepcji.
            Na pociąg nie czekali długo, a może po prostu szybko im zleciało to czekanie. Gadali prawie cały czas. I o dziwo, Ed nie wspomniał nic o alchemii, a Winry – o protetyce. Zamiast tego rozmawiali o ludziach z Centrali. Wiele razy dało się słyszeć parę niezbyt pochlebnych epitetów pod adresem pułkownika, ale ogólnie było zabawnie.
- W ogóle, Elicia jest słodka – rozmarzyła się blondynka. – Prawie się nie zmieniła przez te kilka lat.
- Nie sądziłem, że tak nagle zapyta o generała Hughesa – westchnął Ed.
- Ale nieźle odpowiedziałeś – stwierdziła. – Wiesz, ja się nie dziwię, że jej go brakuje – dodała. – Ale ma panią Glacier.
- Prawda – uśmiechnął się lekko. – Swoją drogą, słyszałem, że podporucznik Falman się ożenił! – zmienił temat. – I mu się ostatnio podobno dziecko urodziło. W sumie on z nich wszystkich nadaje się do tej roli najbardziej. Pułkownika to sobie w ogóle nie wyobrażam jako ojca… Boże, biedne by to dziecko było… - stwierdził z nieco obrzydzoną miną, a Winry się zaśmiała.
- Nie mów tak – uderzyła go lekko w ramię. – Każdy może być dobrym tatą. Nawet pułkownik.
- Może – zastanowił się chwilę. – Ale i tak wątpię, żeby miał dla niego czas. Wiesz, on myśli tylko o karierze. A jego sprawy miłosne ograniczają się do panienek na jedną noc – ocenił.
- Hm? A pani Riza? – zmarszczyła brwi. Ed najpierw spojrzał na nią zdziwiony, a zaraz potem roześmiał się na cały głos. Niektórzy ludzie, również czekający na pociąg spojrzeli na niego, ale nie przejął się tym. – No co?!
- Ona… Sorry, nie wyobrażam jej sobie jako żony – wyjaśnił, kiedy już przestał się śmiać. – Chociaż… Na pułkownika to całkiem niezły patent, nie powiem – przyznał.
- Czyli że co? – nie rozumiała. – Nie są razem?
- Yyy… Chyba nie – wzruszył ramionami. – Z tego, co mi wiadomo w każdym razie.
- Ach tak…
- O, pociąg przyjechał – blondyn wstał z ławki, a Winry poszła w jego ślady. Chwilę potem już siedzieli w pociągu.

            Przygotowania do ślubu cesarza dalej szły pełną parą. W końcu miał się żenić już za tydzień. A najbardziej zapracowaną osobą w związku z tym była May. Kompletnie na nic nie miała czasu, nawet z Alem się nie spotykała zbyt często. Po ślubie zabije za to Linga (zrobiłaby to wcześniej, ale wtedy jej cała praca przy tej uroczystości poszłaby się walić, więc wolała zaczekać).
            Dzisiaj akurat mieli wnosić stoły do ogromnej sali balowej. Musiała każdy stół poprawiać, żeby zajęły tyle miejsca, ile mogły. W końcu goście nie będą tylko jedli, a głównie chyba tańczyć i bawić się.
- Trochę w lewo! – poinstruowała mężczyzn. – Nie, nie, nie tak bardzo! – poczekała, aż przeniosą stół w przeciwną stronę. – Okej, idealnie!
- May! – podbiegła do niej siostra.
- Hm? – odwróciła się do Xianmei.
- Które kwiaty wziąć? – pokazała jej śliczne białe róże przywiezione z Amestris i ładny bukiecik z sakurą.
- Róże – stwierdziła po chwili namysłu szatynka. – Ale sakurami możesz ozdobić krzesła na przykład.
- Okej – skinęła głową i odeszła. Potem przyszła następna osoba, tym razem w sprawie muzyki. A później kolejna i tak bez przerwy.
- Pani Chang, ja w sprawie… - nie dała dokończyć kolejnemu „gościowi”.
- Co znowu? – jęknęła, odwracając się. Napotkała rozbawione oczy Ala.
- Pani Chang, ja w sprawie pani wolnego czasu – dokończył poważnie. – Co pani na to, żeby w końcu coś zjeść? – spytał.
- Nie mam czasu – westchnęła.
- Spoko, zaraz się znajdzie – zapewnił ją. – Przepraszam bardzo, mogę na chwilę pożyczyć panią Chang? – zapytał głośno.
- Proszę bardzo! – odpowiedziała Xianmei. – Tylko tak, żeby wróciła, szwagrze!
- Oczywiście! – zapewnił ze śmiechem, po czym szybko pociągnął May za rękę i wyszli z sali.
            Prowadził ją tak przez miasto, nie zważając na jej pytania. Zbywał ją tylko zwykłym: „Dowiesz się, jak dojdziemy”, więc po jakimś czasie w ogóle przestała się odzywać. A mowę odebrało jej zupełnie, kiedy stanęli przed jej domem.
- Czemu tutaj jesteśmy? – spojrzała na niego zdziwiona.
- No na obiad przyszliśmy – uśmiechnął się.
- Nie mów, że moja mama gotowała?!
- Serio masz mnie za takiego dupka? – jęknął płaczliwie.  Mama May była bardzo chorowita, więc prawie nie ruszała się z łóżka. Dziewczyna nie pozwalała jej na jakiekolwiek prace domowe. – Ja ugotowałem! – powiedział dumnie.
- Chciało ci się?! – wytrzeszczyła na niego oczy.
- Nooo… Pomyślałem, że raz na jakiś czas może ja coś ugotuję. Poza tym, jestem lepszym kucharzem od ciebie – wychwalał się, ale widząc naburmuszoną minę brunetki, zaśmiał się pod nosem i poprawił. – Żarcik. Twoją kuchnię pokonuje tylko babcia Pinako.
- Chcę spróbować i sama ocenić! – odparła z uśmiechem. – Ale wpierw twój obiad – pierwsza weszła do środka. Był to raczej niewielki domek, składający się z czterech pokoi, kuchni, łazienki i niewielkiego salonu.
            Stół w kuchni był ładnie nakryty, z trzema talerzami i paroma przystawkami na środku. Wyglądało to cokolwiek smacznie.
- Pójdę po twoją mamę – oznajmił Al i wszedł do pokoju pani Chang. Pomógł jej usiąść na wózek inwalidzki i poprowadził do kuchni.
- Dziękuję – uśmiechnęła się do niego serdecznie, co odwzajemnił i usiadł naprzeciwko May.
- Dobra, to teraz zobaczymy, czy słusznie się tak przechwalałeś – dziewczyna dla żartu pogroziła mu pałeczkami, na co zachichotał cicho pod nosem. Brunetka spróbowała jednej potrawy, po czym specjalnie przedłużała „chwilę prawdy”. – Tak więc, oznajmiam wszem i wobec, że… to nie jest dobre – powiedziała z powagą. Zapanowała chwila ciszy, w czasie której Alphonse zdążył pogrążyć się w smutku. – To jest przepyszne! – zaśmiała się. – Musisz częściej gotować.
- No wiesz! Ja się już martwiłem, że coś pomieszałem, a ty mnie w konia robisz! – powiedział z wyrzutem, wydymając policzki.
- Oj tam – odparła tylko, zajadając się potrawami przygotowanymi przez blondyna.
- O rany, co ty masz z moją córką… - odezwała się nieco zmartwiona pani Chang. – Na pewno nie chcesz jej zmienić na jakąś bardziej wychowaną pannę?
- Mamo! Jak możesz tak mówić o swojej córce? – oburzyła się May.
- Ja tylko ostrzegam chłopaka, żeby sobie życia nie zmarnował – odparła ze śmiechem jej mama. – Fajny jest, niech sobie życie ułoży.
- A ja to nie? – burknęła.
- Ależ oczywiście, kochanie – pogładziła córkę po głowie, żeby ją udobruchać, a Al zaśmiał się wesoło. Bardzo się cieszył, że mieszka z May. Lubił przebywać w jej domu; zawsze było tam przyjemnie, panowała taka rodzinna atmosfera. Jej mama była naprawdę miłą i życzliwą osobą, nawet jeśli była chora, opiekowała się swoimi córkami i nawzajem. Fajnie się patrzyło na takie coś.
- Weź coś powiedz, Al! – jęknęła dziewczyna.
- Zastanowię się nad tą zmianą – stwierdził blondyn. – Na taką, która od razu mi powie, że smakuje jej moja kuchnia – spojrzał na swoją dziewczynę z rozbawieniem.
- No ej! – wydymała usta. – Przecież powiedziałam, że świetnie gotujesz~!
- Za późno! – odwrócił głowę.
- Alphonseeee~! – spojrzała na niego z miną szczeniaka. Jej mama roześmiała się wesoło. Miło było na nich patrzeć. Naprawdę polubiła Ala i traktowała go niemalże jak syna. Cieszyła się, że jej córka trafiła na tak dobrego chłopaka.
- Dobra już, dobra – skapitulował. – Ale jedz – nakazał.
- Tak jest! – zasalutowała i wzięła się za swoją porcję.

            Jean szedł do restauracji, w której umówił się z Michelle z bukietem kwiatów. Kiedy wszedł do środka, chwilę szukał wzrokiem brunetki, aż w końcu znalazł i podszedł do niej.
- Proszę – dał jej bukiet.
- O, dziękuję – ułożyła go na stole tak, by żadna łodyżka się nie złamała i usiadła z powrotem na swoje miejsce.
- Co chcesz? – zapytał znienacka Havoc. – Ja płacę.
- Kawę – uśmiechnęła się delikatnie.
- Się robi – zawołał na kelnera i zamówił dwie kawy, po czym zaczęli rozmawiać. W sumie to zaczęło się od raczej zwykłych tematów, typu: Co lubisz? Czym się interesujesz? A gdzie pracujesz? i inne tego rodzaju. Przy okazji nagadał jej parę rzeczy na temat pułkownika.
- Przy nim nie da się wziąć wolnego! – burknął. – Jak raz mu powiedziałem, że dziewczyna mnie rzuciła przez pracę, to stwierdził, że „prawdziwy mężczyzna powinien umieć pogodzić kobiety z pracą!” – kobieta zaśmiała się wdzięcznie. Jean był naprawdę miłym i zabawnym facetem. Fajnie, że wpadła akurat na takiego.
- Czyli że jak się spotkaliśmy, to wracałeś z pracy? – spytała, upijając łyk z filiżanki kawy.
- Nie. Byłem wtedy w teatrze. Akurat znajoma dała mi bilet, więc pomyślałem, że szkoda by było nie wykorzystać.
- Tak? Na jakim? – zaciekawiła się.
- Eee… Nie wiem – wyznał trochę zażenowany. – Nie pamiętam tytułu.
- Taki z wstawkami baletu? – spojrzała na niego pytająco.
- Dokładnie! – zgodził się. – Nudne to było – uśmiechnął się koślawo, a kobieta drgnęła.
- Nie lubisz baletu? – spytała.
- No, jakoś mi to nie siedzi – skinął głową. – To znaczy, nie żebym nie doceniał, po prostu mnie to nudzi.
- Hmm~ Więc pewnie ja też będę cię nudzić – powiedziała nagle Michelle.
- Hę? Niby dlaczego? – Havoc ściągnął brwi, a zaraz potem się domyślił, o co może chodzić. – Nie chcesz chyba powiedzieć, że…
- Dokładnie – uśmiechnęła się słodko. – Ja jestem jedną z baletnic, które występowały w tym nudnym przedstawieniu.
- Przepraszam! Nie chciałem cię urazić…! To jest… - próbował się wytłumaczyć.
- Spokojnie, nie tłumacz się – powiedziała tak spokojnie, że Jean się zdziwił. – Nie mam w zwyczaju umawiać się z facetami, którzy nie mają pojęcia o sztuce – wyjaśniła. – Dziękuję za kawę – zostawiła pieniądze na stoliku i odeszła, nie biorąc ze sobą nawet bukietu, który dostała od blondyna.
- Cholera – warknął do siebie.

~*~

I tym niezbyt fajnym dla Jeana akcentem, kończymy 5. rozdział ^^
No ale nie martwcie się - to nie koniec epizodu z Michelle :3 Mam nadzieję, że trochę ją w następnych rozdziałach polubicie, bo bardzo prawdopodobne, że będzie o niej dość dużo ;) O niej i o Havocu, oczywiście ^^
Mam nadzieję, że się podobało i zapraszam do komentowania, rozmów przez maila, GG, na FB - co tylko chcecie :D I oczywiście piszcie swoje propozycje - naprawdę, nie pogniewam się xD 

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 4. - Teatr

Kolejny rozdział gotowy :3
Musicie mi wybaczyć ten chwilowy brak RoyxRiza, ale to jest ten typ pairingów, które trudno wymyślić, by miały sens i nie wyszły żałośnie xD Bo nie chcę, żeby nagle Riza rzuciła się pułkownikowi w ramiona... Rzygałabym po napisaniu czegoś takiego xDD
No ale mniejsza, w tym rozdziale wprowadzam dwa nowe wątki, więc mam nadzieję, że będzie ciekawiej ;)
I mam też nadzieję na to, ze osłodzę Wam troszkę jutrzejszy powrót do szkoły ;*
Miłego czytania ^^

~*~

„Każde spotkanie kończy się rozstaniem.”
Sai Yukino (Saiunkoku Monogatari)

            Ed i Winry siedzieli w restauracji i jedli śniadanie, rozmawiając przy tym o poprzednim dniu spędzonym z Elicią. Skończyło się na tym, że nie chciała pójść do domu, tylko do nich i spędzić noc u Winry. Blondynka bardzo chętnie by się zgodziła, ale dziewczynka miała następnego dnia szkołę, więc nie mogła. Jednak wymusiła na niej obietnicę, że następnym razem weźmie ją do siebie.
- Ej, skoro pułkownik przyjdzie dopiero wieczorem, to może wybierzemy się gdzieś? – zaproponowała.
- Hm? – Ed spojrzał na nią. – A gdzie byś chciała?
- Nie wiem… Ty znasz Centralę. Na pewno jest tu coś ciekawego – uśmiechnęła się.
- Może chcesz zwiedzić kwaterę wojskową? – zastanowił się na głos z widelcem w ustach.
- Nie, dzięki – sarknęła kobieta. – Poproszę coś bardziej rozrywkowego.
- Teatr? – spytał, a na twarzy Winry wykwitł szeroki uśmiech. – Rozumiem, że tak? – uniósł brwi.
- Tak! – ucieszyła się. – Jeszcze nigdy w żadnym nie byłam.
- Ja raz – wyznał blondyn. – Myślę, że ci się spodoba.
- Super, nie mogę się doczekać – uśmiechnęła się wesoło.

            Alphonse już od kilku godzin był na nogach i czytał kolejne książki, które znalazł w ogromnych zbiorach w pałacu Linga. Miał to szczęście, że mógł tam wchodzić bez jakichkolwiek wcześniejszych zapowiedzi i bez żadnych konsekwencji. Jednak posiadanie przyjaciela-cesarza było świetną sprawą. Tak samo May – księżniczka Xing jego… hm… „bliższą przyjaciółką”. Jednym słowem – miał po prostu niezłego farta.
            Wszyscy w pałacu już go bardzo dobrze znali i witali się z nim niemal codziennie (bo tak częste były jego wizyty tam). Gdyby nie May, prawdopodobnie spędzałby tak całe dnie i jeszcze więcej. Ale (nie)stety nie miał takiej możliwości, bo Chang nie pozwalała mu na takie „gnicie w budynku”. Zwykle odpowiadał, że w takim razie poczyta sobie na dworze, ale to i tak nie wystarczało dziewczynie.
- Hej – usłyszał za plecami głos May, więc się odwrócił. Zobaczył dość wysoką dziewczynę w tradycyjnym stroju Xing o czerwonym kolorze, z ciemnymi włosami spiętymi w dwa koki. – Nie wierzę, usłyszałeś mnie! – zażartowała.
- No ba, mam podzielną uwagę! – szczycił się.
- Tak, tak, oczywiście – usiadła naprzeciwko niego. – Ja idę znowu pomagać w przygotowaniach do ślubu – westchnęła. – Matko, czemu Ling wybrał akurat mnie na kierowanie tym wszystkim? No czemu?! – burknęła niezadowolona, a Al roześmiał się trochę złośliwie. – Nie śmiej się! – obruszyła się. – To naprawdę wkurzające!
- Wierzę, wierzę – wybronił się. – Ale to przecież znaczy, że ci ufa, nie? Powinnaś się cieszyć, a nie narzekać – uśmiechnął się.
- No tak – ponownie westchnęła. – Ale ty też mógłbyś mi przy tym wszystkim pomóc!
- Ja się na tym nie znam – odparł Alphonse.
- Ale nie zaprzeczysz, że masz lepszy gust od Eda – zażartowała.
- To chyba jasne! – odpowiedział również żartobliwie. – Swoją drogą, powinni za niedługo przyjechać.
- No. Już jestem ciekawa miny tego kurdupla, jak się dowie, że jestem na stanowisku jego potencjalnej bratowej – uśmiechnęła się przebiegle.
- Też jestem tego ciekawy – zgodził się Al. Przez chwilę panowała cisza. – Swoją drogą, mam do ciebie pytanie – oznajmił.
- Brzmi poważnie – uśmiechnęła się brunetka. – O co chodzi?
- Po ślubie chciałbym wrócić na jakiś czas do Amestris… - wyznał niepewnie. Zastanawiał się, co mu odpowie May. – Chcesz jechać ze mną?
- To było trochę… hm… nagłe… - odparła dziewczyna po chwili. – I co ja mam powiedzieć?
- Nooo… Na przykład, że się zgadasz – uśmiechnął się Al. – Albo, że się zgadzasz. Ewentualnie, że pojedziesz ze mną – rozbawił ją.
- A jakaś inna odpowiedź?
- Że bardzo chętnie pojedziesz ze mną? – udał, że się zastanawia. – Czy, że na pewno chcesz jechać?
- O rany, ale mam wybór – założyła ręce piersi. – I co ja mam teraz wybrać, co? – niby to miała ogromny dylemat. – A tak na serio, to na ile?
- Nie wiem – odpowiedział. – Minęło strasznie dużo czasu odkąd byłem u babci i Winry ostatni raz. Grób rodziców też chciałbym odwiedzić.
- Okropny jesteś – burknęła. – I niby jak ja mam ci odmówić?
- Czyli pojedziesz? – uniósł brwi.
- No – skinęła głową. – Chociaż średnio mi się podoba perspektywa zostawienia Linga samego... - westchnęła ciężko. Była rozsądniejsza od niego!
- Spokojnie. Przecież ma Ranfun, nie? - uśmiechnął się.
- Na serio myślisz, że Ranfun czegoś mu zakaże? - uniosła brwi. - Ona przecież prawie zemdlała, jak się jej oświadczał! - przypomniała mu, a ten roześmiał się cicho. No fakt. Ranfun była dla Linga zdecydowanie zbyt miła i pobłażliwa. A jemu przydają się czasami słowa krytyki... których i tak nigdy nie bierze na poważnie. Kłopotliwy człowiek... 
            Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanęła ciemnowłosa kobieta w stroju bardzo podobnym do May, z tym, że w innym kolorze. Miała raczej łagodny wyraz twarzy, a jej ciemnobrązowe oczy wpatrywały się w parę. Była to młodsza o rok siostra May – Xianmei.
- A wy jak zwykle razem – westchnęła. – Chodź, trzeba w końcu skończyć przygotowania do tego ślubu.
- Dobra, idę – podniosła się ze swojego miejsca, po czym szybko cmoknęła blondyna w usta i poszła razem ze swoją siostrą, a on wrócił do czytania. Przynajmniej miał już to głupie pytanie za sobą. Dobrze, że się zgodziła z nim pojechać. Gorzej będzie z jej zgodą o zostanie tam na… no na stałe…

           Edward szedł razem z Winry na zakupy, z czego zadowolony na pewno nie był. Nie trudno było się domyślić, że pójście do sklepu odzieżowego z koleżanką nie było spełnieniem jego marzeń, ale co mógł zrobić? Obiecał, że jej pomoże, więc nie mógł się już wykręcić. Jakoś przeżyje…
            …A przynajmniej tak myślał, dopóki nie zobaczył, jak wielki sklep Winry wybrała. Tam było pierdyliard różnych sukni i innych ubrań. I tylko ten widok wystarczył, by się załamał. Ta, już widzi, jak Winry wybiera, co chce kupić. Możliwe nawet, że nie zdecyduje się na jedną i się nie wypłaci…
            Musiał czekać w cholerę długo, nim przyjaciółka zdecydowała się na liczbę sukienek, która nie jest dwucyfrowa. Nie pozwalała sobie pomóc, więc spokojnie przechadzał się między regałami i ze znudzeniem przeglądał ubrania. Aż w końcu Winry do niego podeszła.
- Ed, jak myślisz, która lepsza? – pokazała mu trzy suknie. Jedna zupełnie czarna, wiązana z tyłu szyi i raczej prosta, zakończona koronką, druga beżowa, z cienkimi ramiączkami, sięgająca kolan, jak poprzednia oraz trzecia brązowa, długa do kostek, tym razem zupełnie bez ramiączek, materiał był spięty pod biustem, a potem lejący.
- Przymierz je – odparł. Nie wiedział, jak jej odpowiedzieć. Nie znał się na tym.
            Blondynka weszła do przymierzalni i ubrała jedną sukienkę, po czym pokazała się Edowi. A on… zaczął się zastanawiać, jak się mówi. Winry wyglądała co najmniej ładnie w czarnej sukience. No ale nie bardzo wiedział, jak jej to powiedzieć.
- Następna – stwierdził, odwracając głowę. Taak… Jednak powiedzenie jej, że ładnie wygląda to dla niego za dużo…
            Kobieta posłusznie zmieniła ubranie. Tym razem na tę brązową. I efekt był taki sam. No bo znowu wyglądała ładnie, a nie umiał tego jakoś sensownie wyrazić. Nie jego wina przecież.
            I tak Winry ubrała ostatnią z wybranych przez siebie sukienek.
- Dobra, koniec? – podniósł się z pufy, na której siedział.
- Nie, nie wiem, którą wziąć – przypomniała mu.
- Wszystkie – wzruszył ramionami.
- Nie żartuj, nie mam aż tyle pieniędzy – uśmiechnęła się koślawo. – Po prostu powiedz mi, która jest najładniejsza.
- Jakbym wiedział, to bym ci powiedział – burknął. – Dawaj. Ja kupię – wyciągnął rękę po suknie, a potem wziął jeszcze tę brązową i poszedł do kasy. Winry była nieźle skołowana. Nie spodziewała się, że kupi jej wszystkie trzy. Bo tanie to one nie były, a wydał pieniądze z taką lekką ręką… Hm. Pewnie chciał to szybko skończyć. Znając jego, wynudził się w tym sklepie za wszystkie czasy.

            Do przedstawienia zostało tylko pół godziny do przedstawienia, więc Ed pomyślał, że najwyższa pora się zbierać. Ubrał się w zwykłe spodnie i białą koszulę, po czym wyszedł z pokoju i skierował się do tymczasowego lokum Winry.
            Zapukał do drzwi i tym razem spokojnie poczekał, aż blondynka mu otworzy. Nie miał ochoty powtórnego wysłuchiwania pretensji, że nie puka.
- Ej, Winry, jesteś już gotowa? – spytał w  końcu. Dopiero po tym kobieta raczyła mu otworzyć drzwi. Jak się okazało, ubrała tę czarną sukienkę i najwidoczniej mogła już wyjść do teatru.
- No – uśmiechnęła się. Ed stwierdził, że jest cokolwiek… ładna. W każdym razie, ładniejsza niż sądził. – Możemy iść.
- Okej – skinął głową. Oboje zamknęli drzwi do swoich pokoi na klucz i wyszli. Dotarli na miejsce dosłownie parę minut przed rozpoczęciem spektaklu i usiedli obok siebie na jedynych już chyba wolnych miejscach. A potem na scenę wszyli pierwsi aktorzy i przedstawienie się zaczęło. Miało w sobie coś z musicalu, głównie przez wzgląd na wszechobecne baletnice. Ale prezentowało się to bardzo ładnie, a co ważniejsze – nie nudziło.
            Ed co jakiś czas zerkał na Winry, jednak ona była zbyt zafascynowana spektaklem, żeby to zauważyć. Wpatrywała się w aktorów na scenie niemalże z uwielbieniem. Czyli jednak pójście do teatru to był strzał w dziesiątkę. W sumie, to cieszył się z tego, że jej się spodobało.
- O rany, to było naprawdę świetne! – ekscytowała się, kiedy już wyszli z teatru.
- Wiem, mówiłaś – odparł trochę znudzonym głosem Ed.
- Strasznie mi się podobało – uśmiechnęła się do niego.
- Wiem – westchnął.
            Szli właśnie do hotelu. Było już ciemno i jedynie latarnie oświetlały ulice, ale mimo wszystko było ciepło i przyjemnie. Ed zerknął na swój kieszonkowy zegarek, żeby upewnić się, że zdążą dojść do hotelu przed pułkownikiem.
- Hm? Dalej go używasz? – zdziwiła się Winry.
- Taa… Przyzwyczaiłem się do niego – wyjaśnił, uśmiechając się wesoło. – Wiesz, tyle lat byłem alchemikiem, a potem dupa. Niby się do tego przyzwyczaiłem, ale trochę mi tego jednak brakuje – powiedział nim zdążył ugryźć się w język. Miał nic nie mówić. Jeśli powie Alowi to będzie koniec…
- Nie powiem mu – zapewniła. – Domyślałam się, że jednak zabraknie ci tego. Al też pewnie o tym wie – uśmiechnęła się do niego.
- Do dupy – westchnął. – Aż tak widać?
- Nie widać – pokręciła przecząco głową. – Po prostu cię znam.
- To okej – wzruszył ramionami.
            Później już tylko odebrał ten głupi garnitur od pułkownika i mógł iść spać. No, w każdym razie takie miał zamiary, ale Winry do niego przyszła. Dlaczego? Ze względu na tę książkę, którą jej pożyczył! Wpadła do jego pokoju i zaczęła nawijać, jaka to ona jest wspaniała i że ma ją przeczytać.
- Przecież wiem, że jest dobra – westchnął blondyn. – Zapomniałaś, że to ja ci ją poleciłem?
- Nie, ale jeszcze jej nie skończyłeś, prawda? – spytała. – Choćby nie wiem co, masz ją dokończyć! – nakazała.
- Tajes – zasalutował niemrawo i przewrócił się na drugi bok. Serio chciało mu się spać. I nim się zorientował, powieki stały się dziwnie ciężkie. Niemal od razu zasnął.
- Miłych snów – szepnęła Winry i pocałowała go w policzek, po czym wyszła z pomieszczenia z delikatnym uśmiechem na twarzy.

            Jean także był na tym przedstawieniu. Średnio mu się to wszystko podobało… Takie przesłodzone i w ogóle. Do tego ten balet… NUDY. Porucznik Hawkeye mogła mu dać bilet na coś ciekawszego.
            Ziewnął długo i przeciągle, przez co przez chwilę nie patrzył na drogę, czego skutkiem była niewielka „stłuczka” z jakimś przechodniem. Okazało się, że ma niezłego farta, bo przypadkiem popchnął całkiem ładną laskę.
- Przepraszam – podał jej dłoń.
- Nic się nie stało – skorzystała z jego pomocy. Była serio ładna. Miała długie, czarne włosy spięte w wysoki kucyk, świetną figurę i najwyraźniej dobry gust. Uśmiechnęła się do niego uprzejmie. – Miłej nocy.
- Aach! – zatrzymał ją w porę. – Nazywam się Jean Havoc – przedstawił się nagle, podając jej dłoń, a kobieta spojrzała na niego zdziwiona swoimi czekoladowymi oczami.
- Michelle Rain – uścisnęła jego rękę. – Miło mi pana poznać.
- I wzajemnie! – uśmiechnął się wesoło, jednak zaraz potem jego twarz skrzywiła się w grymasie bólu. – Auć…
- Coś się stało? – zapytała.
- Chyba skręciłem kostkę… - wyznał niepewnie.
- To trzeba coś z tym zrobić… - zmartwiła się. – Zaprowadzić pana do szpitala?
- Nie trzeba. Mam lepszy pomysł – uśmiechnął się. – Przejdzie mi, jeśli się pani ze mną umówi – rzucił, a brunetka parsknęła śmiechem.
- Okej – zgodziła się. Wprawdzie nie szukała chłopaka, ale ten tutaj był słodki.
- Super! – ucieszył się i stanął na równe nogi.
- Nie boli cię już? – zapytała rozbawiona. Wprawdzie nie użyła żadnego zwrotu grzecznościowego, ale nie wyglądało na to, żeby Havocowi to przeszkadzało.
- Ooo… jak boooli~ - zajęczał żałośnie. Oczywiście, zupełnie nic go nie bolało. Ot, motyw na podryw. Ale liczy się, że działa. Poza tym, Michelle i tak mu nie uwierzyła.
- To może spotkamy się… hm… - zastanowiła się przez chwilę. – Znasz może kawiarnię przy Street Road? – zapytała go.
- No – skinął głową.
- To może tam się spotkamy? – uśmiechnęła się do niego.
- Pewnie – zgodził się. – Kończę pracę o dziewiętnastej, a ty?
- O siedemnastej – odparła.
- Dwudziesta może być? – zaproponował.
- Jasne – skinęła głową. – To do zobaczenia. I dbaj o tę biedną kostkę – zażartowała.
- Będę – oznajmił.
            Poczekał trochę, patrząc na nią, aż znikła mu z pola widzenia, po czym poszedł w swoją stronę, cicho mówiąc do siebie „Fuck yeah!”. Od dawna nie miał dziewczyny. Już usychał w swoim mieszkaniu samotnie… A jak mu jutro pułkownik dowali roboty, to nie ręczy za siebie…

~*~

Tak, kocham Havoca xD
Jest tu ktoś, kto też go tak bardzo lubi? xd
Mam nadzieję, że się spodobało i liczę na komenarze ^.^