Jak widzicie, tytuł dzisiejszego rozdziału jest adekwatny do miesiąca xd Nie żebym nie lubiła września - zaczyna się moja ulubiona pora roku, ale równocześnie zaczyna się szkoła... Którą już niekoniecznie lubię xd
Ogólnie czeka mnie raczej ciężki rok - trzecia klasa gimnazjum :c I bierzmowanie - zdecydowanie najgorsza część tego wszystkiego TT^TT
No ale dobra - koniec tego użalania się xD
Miłego czytania ^^
~*~
„Dzień bez uśmiechu to dzień stracony.”
Hiroyuki Takei (Shaman King)
Jean od rana biegał po kwaterze
wojskowej cały przeszczęśliwy. Nikt nie dał rady zepsuć mu tego humoru. Był
jeszcze weselszy niż zawsze i robił wszystko jeszcze szybciej niż zawsze.
Prawdopodobnie wszyscy, którzy znali Havoca osobiście, domyślali się, że
przyczyną jego dobrego nastroju musi być ktoś płci pięknej.
-
No, to teraz możesz powiedzieć, kim jest pani, z którą się umówiłeś –
powiedział Breda, siadając przed nim, kiedy już ich praca zbliżała się do
końca.
-
Piękna kobitka – rozmarzył się blondyn. – Żebyś ty ją widział… Normalnie ósmy
cud świata!
-
Taa, domyślam się… A imię?
-
Michelle Rain – odparł. – I dzisiaj mam z nią randkę~ Czaisz to?! Mam randkę z
tak zarąbistą laską… Taak, ja to jednak mam farta – pokiwał głową z aprobatą.
Jego kolega nie miał szans już nic powiedzieć, bo Jean zaczął nawijać jak
najęty jaka to Michelle nie jest.
-
Chce pan kawy, podporuczniku? – zapytał Feurey.
- To
na nic – Breda położył mu rękę na ramieniu. – Straciliśmy go – stwierdzili
wszyscy zgodnie, przytakując głowami.
Ed już się pakował. Nie miał wielu
rzeczy, więc poszło mu to dość sprawnie. Winry tak samo, dlatego jeszcze przed
południem mogli wrócić do Resembool. A potem do Xing. Na szczęście nie musiał
się zastanawiać, którą drogę wybrać. A wszystko dzięki temu, że od niedawna
mają połączenie kolejowe i bez przeszkód mogą pojechać do Xing. Utworzyli nową stację na terytorium
Ishvarczyków. Przez ten czas, wiele rzeczy się pozmieniało, nie ma już tej
wzajemnej nienawiści między ludźmi, niektórzy Ishvarczycy nawet decydują się
wstąpić do wojsk Amestris. I mimo uprzedzeń co poniektórych ludzi, wszystko
zaczyna się układać. Ichvarczycy w końcu są akceptowani jako obywatele
Amestris. Pułkownik Mustang zrobił swoje. Możliwe, że wprowadzi też demokrację.
Kiedyś.
Wyszedł z pokoju, zamykając go na
klucz i zapukał do drzwi Winry. Ta od razu je otworzyła, już z walizką w ręku.
-
Gotowa? – zapytał.
-
Tak – skinęła głową wesoło i zamknęła za sobą, po czym razem zeszli na parter i
oddali klucze do recepcji.
Na pociąg nie czekali długo, a może
po prostu szybko im zleciało to czekanie. Gadali prawie cały czas. I o dziwo,
Ed nie wspomniał nic o alchemii, a Winry – o protetyce. Zamiast tego rozmawiali
o ludziach z Centrali. Wiele razy dało się słyszeć parę niezbyt pochlebnych
epitetów pod adresem pułkownika, ale ogólnie było zabawnie.
- W
ogóle, Elicia jest słodka – rozmarzyła się blondynka. – Prawie się nie zmieniła
przez te kilka lat.
-
Nie sądziłem, że tak nagle zapyta o generała Hughesa – westchnął Ed.
-
Ale nieźle odpowiedziałeś – stwierdziła. – Wiesz, ja się nie dziwię, że jej go
brakuje – dodała. – Ale ma panią Glacier.
-
Prawda – uśmiechnął się lekko. – Swoją drogą, słyszałem, że podporucznik Falman
się ożenił! – zmienił temat. – I mu się ostatnio podobno dziecko urodziło. W
sumie on z nich wszystkich nadaje się do tej roli najbardziej. Pułkownika to
sobie w ogóle nie wyobrażam jako ojca… Boże, biedne by to dziecko było… -
stwierdził z nieco obrzydzoną miną, a Winry się zaśmiała.
-
Nie mów tak – uderzyła go lekko w ramię. – Każdy może być dobrym tatą. Nawet
pułkownik.
-
Może – zastanowił się chwilę. – Ale i tak wątpię, żeby miał dla niego czas.
Wiesz, on myśli tylko o karierze. A jego sprawy miłosne ograniczają się do
panienek na jedną noc – ocenił.
-
Hm? A pani Riza? – zmarszczyła brwi. Ed najpierw spojrzał na nią zdziwiony, a
zaraz potem roześmiał się na cały głos. Niektórzy ludzie, również czekający na
pociąg spojrzeli na niego, ale nie przejął się tym. – No co?!
-
Ona… Sorry, nie wyobrażam jej sobie jako żony – wyjaśnił, kiedy już przestał
się śmiać. – Chociaż… Na pułkownika to całkiem niezły patent, nie powiem –
przyznał.
-
Czyli że co? – nie rozumiała. – Nie są razem?
-
Yyy… Chyba nie – wzruszył ramionami. – Z tego, co mi wiadomo w każdym razie.
-
Ach tak…
- O,
pociąg przyjechał – blondyn wstał z ławki, a Winry poszła w jego ślady. Chwilę
potem już siedzieli w pociągu.
Przygotowania do ślubu cesarza dalej
szły pełną parą. W końcu miał się żenić już za tydzień. A najbardziej
zapracowaną osobą w związku z tym była May. Kompletnie na nic nie miała czasu,
nawet z Alem się nie spotykała zbyt często. Po ślubie zabije za to Linga
(zrobiłaby to wcześniej, ale wtedy jej cała praca przy tej uroczystości
poszłaby się walić, więc wolała zaczekać).
Dzisiaj akurat mieli wnosić stoły do
ogromnej sali balowej. Musiała każdy stół poprawiać, żeby zajęły tyle miejsca,
ile mogły. W końcu goście nie będą tylko jedli, a głównie chyba tańczyć i bawić
się.
-
Trochę w lewo! – poinstruowała mężczyzn. – Nie, nie, nie tak bardzo! –
poczekała, aż przeniosą stół w przeciwną stronę. – Okej, idealnie!
-
May! – podbiegła do niej siostra.
-
Hm? – odwróciła się do Xianmei.
-
Które kwiaty wziąć? – pokazała jej śliczne białe róże przywiezione z Amestris i
ładny bukiecik z sakurą.
-
Róże – stwierdziła po chwili namysłu szatynka. – Ale sakurami możesz ozdobić
krzesła na przykład.
-
Okej – skinęła głową i odeszła. Potem przyszła następna osoba, tym razem w
sprawie muzyki. A później kolejna i tak bez przerwy.
-
Pani Chang, ja w sprawie… - nie dała dokończyć kolejnemu „gościowi”.
- Co
znowu? – jęknęła, odwracając się. Napotkała rozbawione oczy Ala.
-
Pani Chang, ja w sprawie pani wolnego czasu – dokończył poważnie. – Co pani na
to, żeby w końcu coś zjeść? – spytał.
-
Nie mam czasu – westchnęła.
-
Spoko, zaraz się znajdzie – zapewnił ją. – Przepraszam bardzo, mogę na chwilę
pożyczyć panią Chang? – zapytał głośno.
-
Proszę bardzo! – odpowiedziała Xianmei. – Tylko tak, żeby wróciła, szwagrze!
-
Oczywiście! – zapewnił ze śmiechem, po czym szybko pociągnął May za rękę i
wyszli z sali.
Prowadził ją tak przez miasto, nie
zważając na jej pytania. Zbywał ją tylko zwykłym: „Dowiesz się, jak dojdziemy”,
więc po jakimś czasie w ogóle przestała się odzywać. A mowę odebrało jej
zupełnie, kiedy stanęli przed jej domem.
-
Czemu tutaj jesteśmy? – spojrzała na niego zdziwiona.
- No
na obiad przyszliśmy – uśmiechnął się.
-
Nie mów, że moja mama gotowała?!
-
Serio masz mnie za takiego dupka? – jęknął płaczliwie. Mama May była bardzo chorowita, więc prawie
nie ruszała się z łóżka. Dziewczyna nie pozwalała jej na jakiekolwiek prace
domowe. – Ja ugotowałem! – powiedział dumnie.
-
Chciało ci się?! – wytrzeszczyła na niego oczy.
-
Nooo… Pomyślałem, że raz na jakiś czas może ja coś ugotuję. Poza tym, jestem
lepszym kucharzem od ciebie – wychwalał się, ale widząc naburmuszoną minę
brunetki, zaśmiał się pod nosem i poprawił. – Żarcik. Twoją kuchnię pokonuje
tylko babcia Pinako.
-
Chcę spróbować i sama ocenić! – odparła z uśmiechem. – Ale wpierw twój obiad –
pierwsza weszła do środka. Był to raczej niewielki domek, składający się z
czterech pokoi, kuchni, łazienki i niewielkiego salonu.
Stół w kuchni był ładnie nakryty, z
trzema talerzami i paroma przystawkami na środku. Wyglądało to cokolwiek
smacznie.
-
Pójdę po twoją mamę – oznajmił Al i wszedł do pokoju pani Chang. Pomógł jej
usiąść na wózek inwalidzki i poprowadził do kuchni.
-
Dziękuję – uśmiechnęła się do niego serdecznie, co odwzajemnił i usiadł
naprzeciwko May.
-
Dobra, to teraz zobaczymy, czy słusznie się tak przechwalałeś – dziewczyna dla
żartu pogroziła mu pałeczkami, na co zachichotał cicho pod nosem. Brunetka
spróbowała jednej potrawy, po czym specjalnie przedłużała „chwilę prawdy”. –
Tak więc, oznajmiam wszem i wobec, że… to nie jest dobre – powiedziała z
powagą. Zapanowała chwila ciszy, w czasie której Alphonse zdążył pogrążyć się w
smutku. – To jest przepyszne! – zaśmiała się. – Musisz częściej gotować.
- No
wiesz! Ja się już martwiłem, że coś pomieszałem, a ty mnie w konia robisz! –
powiedział z wyrzutem, wydymając policzki.
- Oj
tam – odparła tylko, zajadając się potrawami przygotowanymi przez blondyna.
- O
rany, co ty masz z moją córką… - odezwała się nieco zmartwiona pani Chang. – Na
pewno nie chcesz jej zmienić na jakąś bardziej wychowaną pannę?
-
Mamo! Jak możesz tak mówić o swojej córce? – oburzyła się May.
- Ja
tylko ostrzegam chłopaka, żeby sobie życia nie zmarnował – odparła ze śmiechem
jej mama. – Fajny jest, niech sobie życie ułoży.
- A
ja to nie? – burknęła.
- Ależ
oczywiście, kochanie – pogładziła córkę po głowie, żeby ją udobruchać, a Al
zaśmiał się wesoło. Bardzo się cieszył, że mieszka z May. Lubił przebywać w jej
domu; zawsze było tam przyjemnie, panowała taka rodzinna atmosfera. Jej mama
była naprawdę miłą i życzliwą osobą, nawet jeśli była chora, opiekowała się
swoimi córkami i nawzajem. Fajnie się patrzyło na takie coś.
-
Weź coś powiedz, Al! – jęknęła dziewczyna.
-
Zastanowię się nad tą zmianą – stwierdził blondyn. – Na taką, która od razu mi
powie, że smakuje jej moja kuchnia – spojrzał na swoją dziewczynę z
rozbawieniem.
- No
ej! – wydymała usta. – Przecież powiedziałam, że świetnie gotujesz~!
- Za
późno! – odwrócił głowę.
-
Alphonseeee~! – spojrzała na niego z miną szczeniaka. Jej mama roześmiała się wesoło.
Miło było na nich patrzeć. Naprawdę polubiła Ala i traktowała go niemalże jak
syna. Cieszyła się, że jej córka trafiła na tak dobrego chłopaka.
-
Dobra już, dobra – skapitulował. – Ale jedz – nakazał.
-
Tak jest! – zasalutowała i wzięła się za swoją porcję.
Jean szedł do restauracji, w której
umówił się z Michelle z bukietem kwiatów. Kiedy wszedł do środka, chwilę szukał
wzrokiem brunetki, aż w końcu znalazł i podszedł do niej.
-
Proszę – dał jej bukiet.
- O,
dziękuję – ułożyła go na stole tak, by żadna łodyżka się nie złamała i usiadła
z powrotem na swoje miejsce.
- Co
chcesz? – zapytał znienacka Havoc. – Ja płacę.
-
Kawę – uśmiechnęła się delikatnie.
-
Się robi – zawołał na kelnera i zamówił dwie kawy, po czym zaczęli rozmawiać. W
sumie to zaczęło się od raczej zwykłych tematów, typu: Co lubisz? Czym się
interesujesz? A gdzie pracujesz? i inne tego rodzaju. Przy okazji nagadał jej
parę rzeczy na temat pułkownika.
-
Przy nim nie da się wziąć wolnego! – burknął. – Jak raz mu powiedziałem, że
dziewczyna mnie rzuciła przez pracę, to stwierdził, że „prawdziwy mężczyzna
powinien umieć pogodzić kobiety z pracą!” – kobieta zaśmiała się wdzięcznie.
Jean był naprawdę miłym i zabawnym facetem. Fajnie, że wpadła akurat na
takiego.
- Czyli
że jak się spotkaliśmy, to wracałeś z pracy? – spytała, upijając łyk z
filiżanki kawy.
-
Nie. Byłem wtedy w teatrze. Akurat znajoma dała mi bilet, więc pomyślałem, że
szkoda by było nie wykorzystać.
-
Tak? Na jakim? – zaciekawiła się.
-
Eee… Nie wiem – wyznał trochę zażenowany. – Nie pamiętam tytułu.
-
Taki z wstawkami baletu? – spojrzała na niego pytająco.
-
Dokładnie! – zgodził się. – Nudne to było – uśmiechnął się koślawo, a kobieta
drgnęła.
-
Nie lubisz baletu? – spytała.
-
No, jakoś mi to nie siedzi – skinął głową. – To znaczy, nie żebym nie doceniał,
po prostu mnie to nudzi.
-
Hmm~ Więc pewnie ja też będę cię nudzić – powiedziała nagle Michelle.
-
Hę? Niby dlaczego? – Havoc ściągnął brwi, a zaraz potem się domyślił, o co może
chodzić. – Nie chcesz chyba powiedzieć, że…
- Dokładnie
– uśmiechnęła się słodko. – Ja jestem jedną z baletnic, które występowały w tym
nudnym przedstawieniu.
-
Przepraszam! Nie chciałem cię urazić…! To jest… - próbował się wytłumaczyć.
-
Spokojnie, nie tłumacz się – powiedziała tak spokojnie, że Jean się zdziwił. –
Nie mam w zwyczaju umawiać się z facetami, którzy nie mają pojęcia o sztuce –
wyjaśniła. – Dziękuję za kawę – zostawiła pieniądze na stoliku i odeszła, nie
biorąc ze sobą nawet bukietu, który dostała od blondyna.
-
Cholera – warknął do siebie.
~*~
I tym niezbyt fajnym dla Jeana akcentem, kończymy 5. rozdział ^^
No ale nie martwcie się - to nie koniec epizodu z Michelle :3 Mam nadzieję, że trochę ją w następnych rozdziałach polubicie, bo bardzo prawdopodobne, że będzie o niej dość dużo ;) O niej i o Havocu, oczywiście ^^
Mam nadzieję, że się podobało i zapraszam do komentowania, rozmów przez maila, GG, na FB - co tylko chcecie :D I oczywiście piszcie swoje propozycje - naprawdę, nie pogniewam się xD
Hmm… Taki trochę krótki :C
OdpowiedzUsuńElicia~ Taka słodka… *o* Chociaż jej nie było… Olać to, i tak jest słodka *o*
Niemożliwe, aby Ed nie gadał o Alchemii, a Winry o protetyce, wybacz, ale tego nie widzę.
To ja się już nie orientuję… May i Al są razem, czy nie? XDD Bo ja zawsze chciałam mieć chłopaka, który umie gotować, jakby co xP
Jak Havoc potrafi wszystko spieprzyć xD
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział tu lub na innych blogach ;3
Tak, zgadzam się w 100% - Elicia jest przesłodka *w* W końcu to córka Highesa: musi być fajna xD
UsuńCo do rozmowy Eda i Winry - od każdej reguły są wyjątki ;) Nawet im może się zdarzyć pogadać o "normalnych" rzeczach (cokolwiek by to nie znaczyło xD) ;3
May i Al są razem xD
Pozdrawiam ^^
Specjalnie musiałam wytrzymać trochę dłużej bez twojego bloga, aby mieć co potem czytać, ale ciągle mi mało ;(
OdpowiedzUsuńEj, ja to się za kluczem francuskim stęskniłam xDD
Al i May są tacy uroczy :3
Boże! Kocham obu braci!
Przyznaję się, że śmiałam się razem z Edem jak mówił o Rizie :D
Havoc... no, ale nie jego wina! Kwestia gustu... może on inaczej widzi sztukę xD
Pozdrawiam i czekam~ ;*
Klucz francuski potrzebował małego odpoczynku xD Za niedługo znów zacznie pracować (na nieszczęście dla Eda...) xD
UsuńA Havoc... Wiesz, on jest bardzo wrażliwy na sztukę... Przecież dla niego każda kobieta to najpiękniejsze dzieło sztuki! xD Szkoda, że Michelle tego nie doceniła :c xD
Pozdrawiam :3