Tablica ogłoszeń

1. Szablon zrobiła Tsuki, za co jej bardzo dziękuję ;3
2. Bardzo ładnie proszę nie nominować mnie do zabaw pokroju Liebster Award. Bardzo mnie one cieszą, ale jestem zbyt leniwa, żeby to wszystko wypełniać.
3. Wszelkie reklamy proszę dodawać do zakładki SPAM.
4. Notki będą się pojawiały co niedzielę.

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 6. - Niespodziewane spotkanie

....I nowy rozdział :3
Mam do Was małe pytanie: znacie jakieś katalogi blogów o M&A? Bo ja nie mogę żadnych znaleźć TT^TT Tylko te o "Naruto" ;-; Będę wdzięczna za linki ^^
I w ogóle... Dopiero niedawno zauważyłam, że w ustawieniach miałam wciśnięte, że anonimowi czytelnicy nie mogą komentować ;_; Przepraszam m(_ _)m 
Ale teraz już jest dobrze :D
Dobra, zapraszam do czytania ;3

~*~

„Jeśli chcesz zrobić dwie rzeczy na raz,
nie zrobisz żadnej.”
Kyousuke Motomi (Beast Master!)


            Ranfun siedziała w swojej… komnacie. Tak, to odpowiednie określenie dla tego ogromniastego pomieszczenia, które pokojem na pewno nie było. Teoretycznie nie miała, co robić, bo dosłownie w niczym nie pozwalają jej pomóc przy przygotowaniach do ślubu. A to był przecież jej ślub, prawda?!
            Dobra, zdawała sobie sprawę, że bycie narzeczoną/żoną cesarza nie będzie takie proste, ale przecież go kochała. Nie mogła kierować się tymi minusami, które nawet nie zależały od niego, kiedy zgadzała się za niego wyjść. Chociaż mógłby rozkazać osobom odpowiedzialnym za ich ślub, żeby pozwoliły sobie pomóc. Ale on w sumie też był zajęty…
            Ktoś zapukał do drzwi i nie czekając na jej odpowiedź, wszedł. Był to Ling, jak zwykle uśmiechnięty od ucha do ucha i z przyjaznym wyrazem twarzy. Prawdopodobnie znowu uciekł swoim podwładnym i teraz szukają go po całym pałacu.
- Cześć – machnął jej ręką, po czym wyjrzał jeszcze za drzwi nim wszedł dalej. – Ukryjesz mnie? – spojrzał na nią prosząco.
- Od kogo znowu uciekasz? – spytała nieco rozbawiona.
- Od naszego ministra edukacji – jęknął. – Koleś mi spokoju nie chce dać. Ciągle coś pitoli o założeniu nowych szkół i innych.
- Aż taki straszny?
- Ano – mruknął, wtulając się w swoją narzeczoną. – Ranfun, ratuj.
- Jeden warunek – odparła, a Ling spojrzał na nią ciekawie. – Każesz May i wszystkim innym, żeby w końcu mnie dopuścili do przygotowań – wyjaśniła.
- Aż tak ci na tym zależy?
- Oczywiście – burknęła.
- Okej – zgodził się lekko. – May pewnie nie będzie miała żadnych obiekcji. W sumie, powinna się nawet ucieszyć, bo ostatnio słyszałem, jak narzekała na mnie – podrapał się w tył głowy, śmiejąc się z zażenowania.
- Nie dziwię jej się – wyznała Ranfun, a Ling wydymał usta.
            Wtedy też rozległo się pukanie, a następnie niski męski głos.
- Przepraszam bardzo – otworzył drzwi i kobieta zobaczyła starszego, rosłego mężczyznę z bujną brodą. – Nie widziała może panienka cesarza? – zapytał, rozglądając się po pustym pomieszczeniu. Był niemalże pewny, że słyszał tu jego głos…
- Nie – zaprzeczyła z niewinną miną. – A coś się stało?
- Uciekł mi… - wyznał mężczyzna, wzdychając ciężko. – Musi go panienka chyba przeszkolić trochę – zażartował, a Ranfun zaśmiała się wesoło. – To ja już pójdę – ukłonił się lekko, co brunetka odwzajemniła i odszedł. Wtedy też Ling wyszedł z ogromnej szafy, szczerząc się. Udało mu się zwać! – Ach, przepraszam, że jeszcze prz… - mężczyzna znów wszedł do komnaty, a widząc cesarza, przerwał w połowie słowie. – Cesarzu… - cały się trząsł. – CO SOBIE WASZA WYSOKOŚĆ MYŚLI, ŻEBY TAK UCIEKAĆ W TRAKCIE TAKIEJ WAŻNEJ NARADY?! – krzyknął, podczas gdy Ling zatkał sobie uszy. – I do tego zmuszać panienkę Ranfun do kłamstwa…! Któż to widział?! – oburzył się.
- Dobra, rozumiem, przepraszam – skapitulował brunet. – Już idę, Xiaoping – burknął pod nosem. Za to Ranfun zakryła usta ręką, żeby żaden z nich nie zauważył, że ma ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Proszę za mną, wasza wysokość – powiedział stanowczo mężczyzna i odwrócił się od niego, wcześniej znów ukłoniwszy się kobiecie. – Do widzenia, panienko Ranfun – powiedział i razem z Lingiem sobie poszli.
            Tymczasem brunetka poszła do sali, w której aż huczało od przygotowań do ich ślubu. Został tylko niecały tydzień, nie było się co dziwić. A pośrodku tego całego zamieszania stała drobna nastolatka – May. Wyglądała na nieźle zabieganą – co rusz ktoś przychodził do niej z kolejnymi problemami albo prosić o opinię. Niestety nie miała drugiej osoby, która by jej w tym pomogła. No, już miała.
- Pomogę – powiedziała uśmiechnięta, a dziewczyna spojrzała na nią wytrzeszczonymi oczami. – Mam dość wiecznego siedzenia i nic nie robienia – odparła na niezadane pytanie.
- Okej – zaśmiała się May. – Liczę na owocną współpracę, wasza wysokość – dodała żartobliwie.
- Ja także – odparła również żartem. – To co mam robić? – zapytała.
- No najlepiej by było gdybyś odpowiadała na wszystkie pytania odnośnie dekoracji – powiedziała. – W końcu to ma się podobać przede wszystkim tobie. A mój gust jest pewnie trochę inny od twojego – puściła jej oczko.
- Dobra – skinęła głową.

            Ed siedział w kuchni i czytał książkę. Nie dziwił się, że tak bardzo spodobała się Winry, bo była faktycznie bardzo ciekawa. Najlepsze w niej było chyba to, że można ją polecić każdemu, ciekawie napisana i dobrze skonstruowana fabuła. Oprócz tego, jest bardzo przystępna, mimo że traktuje o alchemii, co nie każdy mógłby zrozumieć, nie zawiera w sobie żadnych trudnych zagadnień. Miło było dla odmiany poczytać coś lżejszego. I chyba pierwszy raz w całym swoim życiu przeczytał coś, co zawierało wątki romantyczne. No, ale plus był taki, że nie było to tak cholernie słodkie, jak to sobie zawsze wyobrażał. I przez to chyba coś sobie uświadomił.
            Kompletnie nic się nie zmieniło między nim a Winry. No a przecież wtedy, dwa lata temu, na stacji powiedzieli sobie, co czują. Chyba, że jej już się odmieniło?
            Zresztą, co się będzie zastanawiał? Po prostu zapyta! Co w tym takiego trudnego? Jak raz to powiedział, to drugi raz też to zrobi!
- Nad czym się tak zastanawiasz? – dosłownie podskoczył na krześle, słysząc głos Winry. Ta z kolei spojrzała na niego dziwnie. Siedział taki zamyślony, a książka zamknięta. Blondyn spojrzał na nią przenikliwie, bijąc się z własnymi myślami. Nagle jego temperament poszedł się, łagodnie mówiąc, walić.
- A… bo książkę skończyłem – odparł.
- Dobre zakończenie, nie? – spytała, nalewając sobie wody do szklanki.
- Mhm – mruknął. Nie, chyba jednak jej tego nie powie. No, w każdym razie, nie teraz. – Idę pomóc babci Pinako w polu – wstał od stołu.
- Okej, pewnie się ucieszy – uśmiechnęła się wesoło. – Swoją drogą, kiedy wyjeżdżamy do Xing? – zapytała.
- Mieliśmy być co najmniej dwa dni wcześniej… - zastanowił się przez chwilę. – Co powiesz na to, żebyśmy się tam wybrali za jakieś trzy dni? – zaproponował. Miał nadzieję, że się zgodzi, bo chciał się jak najszybciej spotkać z Alem. Nie widzieli się szmat czasu, gadali ze sobą raz na ruski rok, a do tego kompletnie nic się od siebie nie dowiedzieli.
- Pewnie – zgodziła się pod naporem błagającego wzroku Eda. Domyślała się, co mu chodziło po głowie, więc jak mogła się nie zgodzić? Nie widział się ze swoim ukochanym braciszkiem przez dwa lata! Toż to sprawa wagi państwowej!
- Super, dzięki – ucieszył się, po czym wyszedł na dwór. Musiał jakoś spożytkować ten swój wolny czas, więc zaproponował babci pomoc. W najbliższym czasie miał też popracować przy remoncie domu jednego z sąsiadów. Nawet bez alchemii mógł być dla kogoś użyteczny. I dlatego nie brakowało mu tego aż tak bardzo. Czy tęsknił za tym – a i owszem. Ale przecież życie nie kręci się tylko i wyłącznie wokół alchemii. I musi o tym pamiętać.

            Havoc siedział w wojsku do późna. Pułkownik nie miał ani trochę taktu – nie dość, że go ZNOWU dziewczyna rzuciła, to jeszcze musiał pracować po godzinach. Po prostu cudownie. Lepiej być nie mogło. A na dodatek on sam sobie poszedł do tych swoich panienek! I zostawił go z Feureyem… No, przynajmniej nie siedział sam i miał do kogo usta otworzyć…
- Ile nam tego jeszcze zostało? – zapytał, przekładając kolejną kartkę na dość duży stosik. Mustang zostawił im pokaźnej ilości dokumenty do wypełnienia, a sam poszedł w długą.
- To – brunet wskazał ręką jeszcze połowę stosu. – Myślę, że wyrobimy się do północy…
- Jutro rano mu wygarnę, obiecuję. Tak go zwyzywam, że odechce mu się zostawiania mnie w pracy po godzinach przez następne… całe życie – warknął rozeźlony Havoc.
- Znów musiał pan odwołać randkę? – zapytał sierżant, a blondyn drgnął.
- …Wczoraj dostałem kosza… - odparł cicho i walnął głową o biurko. – Dajcie mi wy wszyscy spokój… - jęknął depresyjnie, a Feurey zaśmiał się nerwowo. Niepotrzebnie pytał.
- Eeee… Będzie dobrze – próbował go pocieszyć. – W końcu znajdzie pan dziewczynę, która nie odejdzie – zapewnił z uśmiechem.
- Oby, oby – westchnął i wrócił do pracy. Teraz to już marzył tylko o skończeniu roboty i powrocie do domu. A potem o kubku dobrej kawy. Bo ta wojskowa była co najmniej ohydna. Raz jej spróbował i więcej nie zamierza.
            I wtedy drzwi do pomieszczenia się otworzyły, a w nich stanęła drobna kobieta o kruczoczarnych włosach. Jean pomyślał, że to jakiś żart. Nie, to na sto procent był jakiś wkurzający, dziecinny, głupi, nienormalny, żart.
            Kobieta również wyglądała na zdziwioną i raczej niezbyt zadowoloną. Z kolei sierżant, uśmiechnął się na jej widok. Podszedł do niej i zaczęli rozmawiać jakby Havoca tam nie było. A ten przyglądał się im z niedowierzaniem. Wyglądali, jakby się świetnie bawili. Za to on patrzył na nich i z każdą chwilą coraz bardziej oddalał się od nich, zatapiając się w otchłani rozpaczy, depresji i samotności. Myślał, że to już na pewno koniec, nie ma dla niego ratunku. Nigdy nie pozna kobiety, która będzie z nim na wieki i będzie starym kawalerem, pracującym po godzinach dla głupiego pułkownika…
- …czniku… Poruczniku! – usłyszał jakiś głos… Sierżant Feurey? Nie, do niego się nie odzywa. Niech spada na drzewo. – Poruczniku! Niech się pan w końcu obudzi! – zaczął go szturchać.
- Co chcesz, zdrajco jeden! Nie gadam z tobą! – nagle zerwał się i podniósł głowę, a brunet ze strachu aż podskoczył.
- …Ale co się stało? – zapytał niepewnie.
- Jak to: co?! Dziewczynę mi ukradłeś, zdrajco zafajdany! – wydarł się na niego.
- Poruczniku… Nie wiem, co się panu śniło, ale proszę się na mnie nie wyżywać… - jęknął.
- Co? – zapytał głupio Havoc.
- Spał pan – poinformował go.
- O, serio? – zaczął się śmiać nerwowo. Nie do wiary, że ta laska mu się nawet śni. Nie wie, kto jest odpowiedzialny za sny ludzi, ale ma mocno w głowie nasrane. – No to wracajmy do pracy…! – zmienił temat.
- Nie trzeba. Dokończyłem wszystko – westchnął sierżant. – Możemy iść do domu.
- Ahaha… Dzięki – poklepał go po ramieniu. – No to do jutra! – pożegnał się z głupkowatym uśmiechem na twarzy i szybko wyszedł z pomieszczenia.

* * *

            Jean wszedł zmęczony do gabinetu Mustanga, witając się z kolegami niezrozumiale przez ziewnięcie. Usiadł leniwie na swoim miejscu i wziął się za codzienną pracę. Oczywiście pułkownik postawił mu na biurku pokaźny stos różnych papierów. Tak jakby nie miał nic lepszego do roboty. No ale plus był taki, że reszta miała podobnie. Sierżant siedział i wypełniał dokumenty, podporucznik Falman też próbował zwalczyć te cholerne papiery, porucznika Bredy nie było – Mustang wysłał go gdzieś, a porucznik Hawkeye oczywiście pilnowała, żeby się pułkownik czasem nie obijał.
            Nagle po pomieszczeniu rozległ się dzwonek telefonu, który niemalże od razu odebrał Mustang. Wymienił kilka słów z rozmówcą, po czym odłożył słuchawkę.
- Havoc, pojedziecie na dzielnicę Count Street – nakazał. – Ktoś zamordował mężczyznę, pięćdziesiąt pięć lat, weteran po wojnie Ishvarskiej.
- Znowu? – westchnął blondyn. – To już czwarty raz w tym miesiącu. Jak się nazywał?
- Leon Night – przeczytał z jakiejś kartki.
- Dobra, idę – wziął paczkę papierosów z biurka i wyszedł z pomieszczenia, a następnie kwatery wojskowej. Nie było daleko stamtąd do Count Street, tak więc znalazł się na miejscu dość szybko. Breda już tam na niego czekał. – Yo – przywitał się z nim. – Znowu ten sam koleś?
- Nie wiadomo jeszcze, ale wszystko na to wskazuje – westchnął. – Jeśli to naprawdę on, będzie trzeba zająć się tym na poważnie. I zacząć jakoś przeciwdziałać.
- Myślisz, że to jakiś Ishvarczyk? – zapytał Jean.
- Niewykluczone. Ale na razie nic nie wiadomo. Lepiej nie gdybać.
- Prawda – skinął głową i poszedł pomóc innym żołnierzom w zabezpieczeniu ciała i innych rutynowych czynnościach. Ostatnio koronerzy mają sporo roboty…

            Kiedy wrócił do kwatery było po szesnastej. Był zmęczony, głodny, padnięty i głodny. Ale nim udał się do stołówki, musiał zdać raport pułkownikowi. A kogo zobaczył w gabinecie? Michelle! Rozmawiała z Feurey’em, najwyraźniej o czymś zabawnym, bo co chwilę chichotała cicho.
- No nie, znowu śpię?! – jęknął głośno. Brunetka spojrzała na niego i od razu jej twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Że też musiała spotkać akurat jego.
            Havoc odwrócił wzrok. Miał wrażenie, że jeszcze przez chwilę będzie patrzył jej w oczy, a zabije go wzrokiem. Ale… skoro to nie sen… to znaczy, że sierżant próbuje mu ukraść dziewczynę (która jego tak naprawdę nie jest…)!
- Sierżancie, pozwólcie na chwilkę – powiedział rzeczowym tonem. Aż Kain się przestraszył. Ale podszedł do niego.
            Wtedy też Jean gwałtownie powiesił rękę na jego ramionach i odwrócił się od Michelle.
- Skąd ty ją znasz, co? – spytał. – Aż tak chcesz pogrążyć mnie w depresji?! Tak bardzo mnie nienawidzisz, że nękasz mnie w snach i w rzeczywistości?!
- Poruczniku, proszę się uspokoić – Feurey uśmiechnął się nerwowo. – Nie wiem, o co panu chodzi. To tylko moja kuzynka – wytłumaczył mu, a mężczyzna nagle zamarł, po czym zerknął na kobietę, a następnie na sierżanta. I tak jeszcze parę razy.
- Przepraszam, CO?! – wydarł się. To musi być sen.
- Skąd pan ją w ogóle zna?
- To ta laska, która mnie rzuciła ostatnio – jęknął cicho blondyn.
- SŁUCHAM?! – teraz to Kain się wydarł. A reszta patrzyła na nich, jak na debili.
- Widzę, że znacie panią, poruczniku – Mustang uśmiechnął się wesoło. W jakiś sposób, Havoc nie chciał usłyszeć, co ma do powiedzenia. – W takim razie, zajmiecie się ochroną pani – oznajmił mu, a Jeanowi zbladła twarz. No chyba nie.

~*~

Jak widzicie, pojawili się Ling i Ranfun :3 
Nawet dla cesarza Xing edukacja to trudna sprawa xDD Biedny... <łączy się w bólu> xd
No i dzisiaj było dużo Havoca xd Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza ;)
Zapraszam do komentowania~ ^_^
A kolejny rozdział, jak zwykle, za tydzień :)

4 komentarze:

  1. Piszę po raz kolejny komentarz =,='
    Chyba nie ma katalogów o FMA, bo mało jest blogów o tej tematyce. A jeśli jakieś dobre znasz, możesz podać linki? ^^
    Jakie Jean ma szczęście :P Dziewczyna dała mu kosza, a on musi się nią zajmować XD
    Ling + Ranfun- UBUSTWIAM! KOCHAM! ♥ 4ever!
    Ach, te rozterki miłosne Ed'a *o*

    Pozdrawiam xD
    Ps: Weryfikacja obrazkowa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety wiem, że o FMA katalogów nie ma :c Chodziło mi o te z blogami o różnych anime/mangach ;)
      Taaak xD Jean to ma farta... co się dopiero okaże później xD

      Zapomniałam o tym gównie =.=" Zaraz to wyłączam xd

      Pozdrawiam ^^

      Usuń
    2. Jashinie, jaka ja głupia… Gdy jeszcze raz to przeczytałam, zauważyłam. I pamiętam, że jeden był, ale został usunięty.

      Usuń
    3. Haha, spoko xd
      Geh... Szkoda ;-;

      Usuń