Tablica ogłoszeń

1. Szablon zrobiła Tsuki, za co jej bardzo dziękuję ;3
2. Bardzo ładnie proszę nie nominować mnie do zabaw pokroju Liebster Award. Bardzo mnie one cieszą, ale jestem zbyt leniwa, żeby to wszystko wypełniać.
3. Wszelkie reklamy proszę dodawać do zakładki SPAM.
4. Notki będą się pojawiały co niedzielę.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział 3. - Tata

Oto nowy rozdział~ ;3
Na razie nic się nie dzieje, ale obiecuję, że za niedługo trochę się akcja rozkręci xd Chociaż nie spodziewajcie się fabuły jak z oryginalnego FMA XD Do Hiromu Arakawy niestety nawet nie ma mnie co porównywać xd
A tak swoją drogą wiecie już, że Waneko wydaje inną mangę Arakawy - Silver Soon? Kto kupi? Bardzo polecam ^^ (Oczywiście, kupuję xD)
Zapraszam do czytania~ ^^

~*~

„Nie żałuj czasu na przyjaźń,
to droga do szczęścia.”
(fragment tekstu staroangielskiego)

            Para wchodziła do głównej kwatery wojska w Amestris z szerokim uśmiechem. Naprawdę dawno go tu nie było… Ostatni raz jak walczyli z Homunculusem. I musiał przyznać, że wiele od tamtego czasu się nie zmieniło. No, poza tym, że dziadek Grumman siedział na stołku Bradleya.
            Weszli do jednego z wielu pomieszczeń, nawet nie pukając. To jest – Winry chciała, ale Ed uznał, że nie będzie zgrywał miłego gościa do Mustanga. Niech sobie nie robi nadziei. Jednak nie tylko on się tam znajdował, rzecz jasna. Na swoich stanowiskach byli również Havoc, Breda, Feurey, Falman i oczywiście porucznik Hawkeye. Widząc ich, a przede wszystkim Eda, trochę się zdziwili.
- Strzała, Stalowy – pierwszy odezwał się Mustang. Jak zawsze z tym swoim wkurzającym uśmiechem. – A ta piękna pani to panna Rockbell, jak mniemam?
- Tak – blondynka skinęła głową. – Miło pana znów widzieć.
- I wzajemnie!
- Łoo, urosłeś, Stalowy! – podszedł do nich Havoc. I on się nie zmienił wcale.
- Oczywiście, że tak! – wycedził przez zęby, a pięść drżała mu ze złości, na co mężczyzna roześmiał się wesoło. Podobnie jak reszta obecnych w pokoju. – Ale mniejsza, mam do ciebie sprawę, pułkowniku – podszedł do biurka Roya, a ten spojrzał na niego pytająco. – Pożycz mi garnitur – powiedział jak najbardziej poważnie. Wpierw Mustang zastanawiał się, czy mówi serio, a kiedy już zrozumiał, że tak, zaśmiał się złośliwie. – Co się śmiejesz?!
- Ależ nic, nic – dalej chichotał pod nosem. – Rozumiem, że to sytuacja podbramkowa? Skoro ty chcesz pożyczyć ode mnie garnitur.
- Ślub Linga – warknął. – Się mu zachciało, cholera, żenić.
- Ciebie też zaprosił?
- Nieee! Tylko nie to! – zawył blondyn. – Jeśli ty też idziesz, to ja zostaję w domu!
- A coś ty taki niechętny, co? – zmrużył oczy. I dalej kontynuowali swoją jakże inteligentną kłótnię, przez którą wszystkim uszy odpadały.
            Z kolei Riza zachowała się spokojnie, jak to ona. Podeszła do Winry, która patrzyła na swojego przyjaciela z lekkim politowaniem – czy on zawsze musi się tak zachowywać? Przyszedł prosić kogoś o przysługę i zamiast grzecznie porozmawiać, wykłóca się z nim. Idiota.
- Napijesz się czegoś? – zapytała kobieta. – Mogę ci zaoferować jedynie herbatę. Bo kawy nie polecam – dodała.
- Nie, nie trzeba – odparła od razu Winry. – My z Edem zaraz idziemy coś zjeść, prawda? – spojrzała na blondyna, tym samym odrywając go od rozmowy z pułkownikiem.
- A… No tak – skinął głową. – Ale jak już tu jesteśmy, to chciałem wpaść do biblioteki – oznajmił.
- Znowu? – jęknęła.
- Jakie: znowu? – obruszył się. – Odkąd przyjechałem do domu w żadnej nie byłem!
- Wróciłeś tydzień temu, przypominam!
- To bardzo długo!
- Ciebie chyba gnie, skoro tak myślisz!
- Nie, wyobraź sobie, że jestem prosty! – odgryzł się złośliwie.
- W którym miejscu? – zlustrowała go wzrokiem. – Oświeć mnie, bo nie widzę.
- W każdym!
- Jak taki maniak może być prosty?
- I kto to mówi? – sarknął. – Pracoholiczka.
- Spadaj – burknęła.
            Zupełnie zapomnieli, że dalej znajdują się w gabinecie Mustanga i że wszyscy obserwują ich kłótnię. W końcu było, co. Nie ma to jak para przekrzykująca się jak stare małżeństwo.
- Mniejsza już o to – odwrócił głowę do roześmianego bruneta i momentalnie poczuł, że chce go zabić. Ale tak od razu i najlepiej bardzo boleśnie. – Z czego rżysz?!
- Nic, nic – wydukał między spazmami śmiechu. Przestał dopiero, gdy Riza go uspokoiła tym swoim rzeczowym tonem. – To czego chciałeś?
- Garnitur – odparł od razu. Jego plany torturowania Roya spaliły na panewce. W każdym razie, teraz. Bo po ślubie nie będzie już przeszkód. Więcej nie ma zamiaru pożyczać od niego czegokolwiek.
- Hmm… A co za to dostanę? – spojrzał na niego wymownie. – Przypominam o równowartej wymianie.
- Wiem przecież – burknął. – Czego chcesz?
- Pomyślę i ci powiem – nagle uśmiechnął się wesoło. Innymi słowy: Ed miał się czego bać. Jak mu każe pracować, to ubije go cichaczem w jakimś archiwum i zakopie pod książkami. O tak… Będzie zdychał w męczarniach - to lubi. – Ale czemu sobie po prostu nie kupisz?
- Żartujesz? – uniósł brew. – Myślisz, że z nią się da? – wskazał kciukiem blondynkę za sobą, a ona obdarowała go wkurzonym spojrzeniem. On chyba przesadza…
- Jak możesz tak traktować taką piękną kobietę?! – obruszył się Roy. – O kobiety trzeba dbać.
- Tak, tak – westchnął. – Dzięki za garnitur, przyjdę po niego wieczorem, okej?
- Wieczorem… Nie! – zabronił. – Umówiłem się z Vanessą. Nie możesz przyjść.
- To kiedy mogę? – warknął.
- Przykro mi, z mężczyznami się nie umawiam – udał, że mu smutno.
- Kiedy. Mogę. Przyjść. Po. Ten. Zasrany. Garnitur?! – wycedził przez zęby, znowu rozbawiając bruneta.
- Pułkowniku – westchnęła porucznik Hawkeye.
- Dobrze, już – uspokoił się. – Jutro może być? Wieczorem.
- Spoko, przyjdę tu – zapowiedział.
- Nie, ja przyjdę do ciebie – odparł Roy. – W którym hotelu będziesz?
- Ten niedaleko biblioteki państwowej – powiedział.
- Okej – skinął głową.
- No to w końcu mogę iść! – odetchnął z ulgą. – Na razie, pułkowniku!
- Do widzenia – Winry ukłoniła się lekko.
            Razem wyszli z kwatery wojskowej, po czym skierowali się do wspomnianego wyżej hotelu. Ed wziął dwa klucze do pokoi, które wcześniej zarezerwował przez telefon i razem z Winry udał się na piętro, po czym wręczył jej jeden z kluczy. Swoje sypialnie mieli tuż obok siebie, więc nie mieli z niczym problemu.
            Po wniesieniu walizki do pokoju, Ed od razu poszedł do Winry. Szybko zapukał, po czym wszedł, nie czekając na pozwolenie.
- Ej, jesteś głodna? – zapytał od razu, nawet nie patrząc na blondynkę. Dopiero, kiedy podniósł wzrok, zobaczył, że kobieta postanowiła się przebrać. Na szczęście niczego nie zobaczył, bo nie zdążyła podnieść koszulki wystarczająco wysoko.
            Zapanowała chwilowa cisza, po której Elric został mocno zdzielony wiernym przyjacielem Winry – kluczem francuskim. Zabolało, jak cholera – dawno tym kluczem nie dostał i miał nadzieję, że już nie dostanie.
- Weź pukaj, zboczeńcu! – warknęła, zakrywając swoje wdzięki.
- Pukałem! – bronił się. – I nie jestem zboczeńcem!
- Nie włazi się do pokoju kobiety bez pukania!
- Pukałem! – powtórzył. – Nie moja wina, że nie słyszałaś!
- Zwalaj na mnie! – odparła.
- Skończ truć, babo – burknął. – To chcesz coś jeść czy nie?
- Nie, nie jestem głodna – westchnęła. – Zakładam, że pytasz, bo chcesz iść do biblioteki?
- Tak – skinął głową. – A ty co będziesz robiła? Idziesz ze mną?
- Do biblioteki? – spojrzała na niego jak na ostatniego debila. – Zwariowałeś?
- Mogłem się domyślić – westchnął. – To co chcesz robić? Poświęcę się i połowę mojego czasu zarezerwuję dla ciebie.
- Nie, dzięki. Miałam zamiar odwiedzić panią Glacier – uśmiechnęła się nieznacznie. – I pana Hughesa…
- Chyba też się przejdę… - zastanowił się chwilę. Z jednej strony biblioteka, z drugiej – grób pana Hughesa… - Może tak: idź do pani Glacier, a tak o… - zerknął ukradkiem na zegar, wiszący na ścianie. – O siedemnastej pójdziemy razem na grób generała Hughesa, okej?
- Dobra – skinęła głową. – Ty oczywiście odwiedzasz swoją kochaną bibliotekę? – uniosła brwi, uśmiechając się.
- No ba – zgodził się. – Jest rodzaju żeńskiego, a taka cicha… - zażartował, kręcąc głową niby to z niedowierzaniem.
- Spadaj! – burknęła, rzucając w niego swoją bluzką, którą oczywiście łatwo złapał, po czym odrzucił.
- To ja idę – powiedział. – Na razie – machnął ręką na pożegnanie i wyszedł z jej pokoju, w końcu zostawiając Winry samą. Ta walnęła się na łóżko i przez chwilę wpatrywała się w sufit. Tak naprawdę nie miała pojęcia, czy pani Glacier dalej ją pamięta. Przecież minęło tyle czasu. Elicia pewnie bardzo wyrosła – ciekawe, czy o niej nie zapomniała.
- Spróbować zawsze można – powiedziała do siebie i podniosła się do siadu. Wzięła kluczyk, leżący na szafce obok łóżka, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
            Dobrze zapamiętała ulicę, na której mieszkała rodzina Hughesów – była tam przecież nieraz. A i dotarcie na Mayflower nie zajęło jej wiele czasu, więc kiedy stanęła przed drzwiami niewielkiego domu, zastanowiła się, czy nie lepiej będzie wrócić, jednak jej rozmyślania przerwał kobiecy głos. Pani Glacier.
- Dzień dobry – przywitała się Winry. – Nie wiem, czy mnie pani pamięta, ale… - trochę się zająknęła.
- Winry? – uśmiechnęła się. Wyglądała niemalże tak samo jak cztery lata temu: krótkie, jasnobrązowe włosy i miły uśmiech. – Dawno cię tu nie było. Przyjechałaś z Edwardem?
- Tak – skinęła głową. – Ale on aktualnie przebywa z największą miłością jego życia – zaśmiała się.
- Co? – zdziwiła się. – Przecież go tu nie ma.
- E-ech?! – aż się zarumieniła. – Jest w bibliotece! – sprostowała, śmiejąc się, lekko zażenowana reakcją pani Glacier.
- Ach… No tak, to Edward – stwierdziła po chwili żartobliwie. – Wejdźmy do środka – zaproponowała i razem weszły do domu. Niemal od razu doskoczyła do nich ośmioletnia dziewczynka z dwoma kucykami. A kiedy tylko zobaczyła znajomą twarz blondynki, jej uśmiech powiększył się jeszcze bardziej.
- Winry! – ucieszyła się. – Czemu nas nie odwiedzałaś?
- Przepraszam… Nie miałam, jak – trochę skłamała, ale powiedzieć coś musiała. Była naprawdę zdziwiona takim przyjęciem jej do domu. Ale bardzo się z tego ucieszyła.
- Ale dobrze, że jesteś! – dziewczynka przytuliła się do niej. Była o wiele wyższa niż kiedy Winry widziała ją ostatni raz. Teraz miała już osiem lat.
- Chodź, napijemy się herbaty i porozmawiamy na spokojnie – powiedziała kobieta i zaprowadziła blondynkę do salonu, gdzie razem z Elicią usiadła na sofie. Zaczęły rozmawiać o różnych, mało istotnych rzeczach (w końcu, o czym mogła rozmawiać z ośmiolatką?), Elicia opowiedziała jej trochę o szkole, do której chodzi, a później przyszła już pani Glacier. – No to opowiadaj, co tam u ciebie słychać? – zagadnęła ją.
- Wszystko w porządku – uśmiechnęła się. – Przez ostatnie dwa lata Eda nie było w domu znowu, ale wrócił i mówi, że na stałe. Ale czy jemu można wierzyć? – zaśmiała się. – Dla niego „na stałe” może być równoznaczne z moim „przez chwilę”. Z takim jak on to nigdy nie wiadomo – burknęła.
- Tak myślałam – zgodziła się kobieta.
- Ale w sumie, bez tych jego podróży to nie byłby on – dodała. Pomyślała sobie, że przecież chyba właśnie to tak bardzo w nim lubiła – tę jego ciekawość świata, wieczną chęć nauki.
- A jego noga?
- Wszystko z nią w porządku. O dziwo, „nie rozwaliła mu się” – zachichotała.
- Winry~ A Edziu też przyjdzie? – zapytała wesoło Elicia.
- Nie wiem – wyznała blondynka. – Ale potem razem idziemy odwiedzić pana Hughesa – wyjawiła im ich plany. – Jak chcesz możesz pójść z nami; może później pójdziemy na jakieś lody, co? – zaproponowała z uśmiechem, a zaraz potem zwróciła się do pani Glacier. – Oczywiście, jeśli nie ma pani nic przeciwko!
- Nie, wręcz przeciwnie – kobieta się uśmiechnęła. – Bardzo się cieszę, że dalej pamiętacie o moim mężu.
- To chyba normalne… - Winry ukradkiem zerknęła na rodzinne zdjęcie Hughesów, stojące na komodzie. Mimowolnie uśmiechnęła się nieznacznie na wspomnienie pana Maesa. Bardzo dobrze pamiętała, jak ją „porwał” i zaprowadził do domu w dzień urodzin córki, jego stosunek do rodziny i pracy, osobowość. Był naprawdę wspaniałym człowiekiem.

            Tymczasem Ed siedział z nosem w książkach. Odkąd był w tej bibliotece ostatni raz trochę przybyło nowych pozycji. W dalszym ciągu interesowała go ta danchemia. Al póki co nic mu o niej nie powiedział, „bo tego nie da się wytłumaczyć przez telefon”. Jak by chciał, to by powiedział! Taki plus przynajmniej, że dzięki ślubowi Linga znowu się spotkają i tym razem nie ma szans, żeby odpuścił – chciał dowiedzieć się jak najwięcej o alchemii ze wschodu.
            Nawet się nie obejrzał, kiedy minęła siedemnasta. Zostałby w bibliotece pewnie jeszcze dłużej, ale na szczęście, odkładając kolejną już przestudiowaną książkę, zerknął na zegar. Było już piętnaście po siedemnastej, dlatego szybko wybiegł z budynku i skierował się na cmentarz. Miał nadzieję, że Winry nie będzie zła, bo inaczej czekał go raczej marny los. Nie miał ochoty być drugi raz tego dnia walnięty tym cholernym kluczem. No ale nie no… Na cmentarzu chyba tego nie zrobi… Prawda?
            Szybkim krokiem szedł już przez cmentarz szukając grobu pana Hughesa. Nie zajęło mu to dużo czasu, tym bardziej, że zauważył przy nim odwróconą do niego plecami Winry i jakąś dziewczynkę, trzymającą ją za rękę.
            Podszedł do niej ostrożnie, będąc przygotowanym na każdą jej możliwą reakcję na jego widok, jednak kiedy tylko go zauważyła, uśmiechnęła się lekko i wróciła do wpatrywania się w nagrobek pana Hughesa. Dziewczynką okazała się być Elicia. Ona także nie odrywała wzroku od kamiennego grobu taty.
- Cześć – przywitał się.
- Spóźniłeś się – wytknęła mu Winry.
- Tak jakby straciłem rachubę czasu… - zaśmiał się nerwowo. – Przepraszam. A co tu robi Elicia?
- Obiecałam jej lody – odparła. – Ty za spóźnienie idziesz oczywiście z nami!
- Domyśliłem się, serio – parsknął śmiechem. – Eeej, Elicia! – zwrócił się do dziewczynki, która od razu zwróciła głowę ku niemu.
- Edziu! – ucieszyła się.
- Dawno nikt mnie tak nie nazwał… - pomyślał na głos, a blondynka zaśmiała się wesoło. – To co, idziemy na te lody? – zgiął się, by być na równi z Elicią.
- Tak! – zgodziła się.
            Razem poszli do najbliższej budki z lodami, gdzie Ed kupił każdemu po wafelku z dwiema gałkami i razem się przeszli ulicami Centrali. Winry wesoło rozmawiała z Elicią o jakichś pierdołach, a blondyn siedział cicho i jadł te swoje lody.
- Edziu… - dziewczynka zwróciła się do niego.
- Hm?
- Lubiłeś mojego tatę? – zapytała prosto z mostu, patrząc mu w oczy. Najpierw się zdziwił, ale zaraz potem na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Tak – skinął głową. – Generał Hughes był naprawdę świetną osobą – zapewnił. – Co nie? – zerknął na Winry.
- Dokładnie tak – zgodziła się wesoło.
- Ale zostawił mnie i mamę… - szepnęła cicho. Chwilowo zapanowała niezręczna cisza. Ed wziął na siebie wytłumaczenie jej wszystkiego w miarę łatwo.
- To nie tak, że was zostawił – uklęknął przed nią. – On nie chciał odchodzić. Generał Hughes bardzo pomógł mnie i mojemu bratu. Naprawdę wiele mu zawdzięczamy – powiedział jej. – Poza tym, strasznie cię kochał – uśmiechnął się. – Co chwilę się tobą chwalił. Mówił jaka to jesteś śliczna i kochana. Możesz spytać pułkownika Mustanga: on się tego najwięcej nasłuchał – razem z Winry zaśmiali się pod nosem.
- Powinnaś się cieszyć, że twój tata był taką wspaniałą osobą – dodała blondynka. – Jest być z czego dumnym.
- Naprawdę?
- Tak – skinęła głową.

~*~

Mam nadzieję, że się spodobało xd
Tak, wprowadziłam Roya, ale na RoyxRiza chyba jeszcze sobie trochę poczekacie xD
Jeśli macie jakieś propozycje, to walcie śmiało - Wasze propozycje ^^
Do napisania ;]

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział 2. - Telefon

Wróciłam z obozu~! :3
Nowy rozdział już gotowy ^^
Miłego czytania ;)

~*~



„Kto nie jest ciekaw niczego,
 ten nieuchronnie musi się nudzić.”
Konrad Lorens

            Winry od rana pracowała przy mechanicznej ręce jakiegoś klienta, przez co prawie w ogóle nie rozmawiała z Edem. Tylko raz poprosiła go o kawę. Później jak tylko wszedł do jej pracowni, wywalała go za drzwi z hukiem. A jemu nudziło się cholernie. Nie miał nic do roboty, nie mógł iść nawet do biblioteki, bo najbliższa była w kwaterze wojskowej. Co za nudy na tej wsi…
            I właśnie w tym momencie usłyszał zbawczy dzwonek telefonu. Błagał, żeby to był ktoś, kogo zna i z kim mógłby pogadać dłużej.
- Słucham? Dom Rockbellów – powiedział do słuchawki.
- Od kiedy nazywasz się Rockbell? – usłyszał znajomy głos, teraz trochę prześmiewczy.
- Al! – ucieszył się. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że dzwonisz!
- Co, stęskniłeś się za swoim młodszym braciszkiem?
- Nudzi mi się! – jęknął. – Winry pracuje i nie pozwala mi nawet wejść do siebie – burknął.
- Och, jak słodko, jesteś pod pantoflem – zażartował złośliwie.
- Spadaj, bałwanie! – krzyknął do słuchawki Ed, a jego brat zaśmiał się wesoło. – Lepiej mów, co tam u ciebie?
- Dobrze – odparł. – Zresztą, niedługo się zobaczymy – oznajmił.
- Przyjeżdżasz do nas?!
- Nie – zaprzeczył. – Wy przyjeżdżacie do mnie – poprawił. Ed ze zdziwienia nic nie odpowiedział. – Mam was zaprosić w imieniu Linga na jego ślub.
            Przez chwilę blondyn trawił słowa, które przed chwilą usłyszał. Xing. Zaproszenie. Ling. Ślub. Oni wszyscy chyba powariowali! ŚLUB?!
- Ej, jesteś tam? – przywrócił go na ziemię.
- Ling się żeni?! – krzyknął w dalszym ciągu oszołomiony.
- Ano – przytaknął Al. – I zaprasza ciebie i Winry. Ja też tam będę.
- A’propos – przypomniał sobie. – Może mnie uświadomisz mi, z kim takim Ling bierze ślub? - uniósł brwi, mimo że jego brat nie mógł tego zobaczyć.
- Serio się nie domyślasz? - parsknął śmiechem.
- Nie? - odpowiedział.
- RanFun – odparł od razu Al, wyczekując reakcji brata z rozbawieniem. A ta nastąpiła dopiero jakieś pięć minut później.
- SŁUCHAM?! – po raz kolejny się wydarł. – Jak to: RanFun?! Ona?! Przecież jego ochroniarzem jest! Znaczy, była.
- No widzisz – znowu zachichotał pod nosem. – Co? Chcesz z nim pogadać? – usłyszał trochę stłumione pytanie, najwyraźniej nie do niego. – Słuchaj, Ed, May chce ci coś powiedzieć, także ja kończę. Pozdrów babcię i Winry. Na razie! – pożegnał się, a do słuchawki podeszła May.
- Cześć, mikrusie – przywitała się. Miała trochę inny głos niż kiedyś. Zresztą, to było chyba oczywiste, że tak się stanie. W końcu trochę czasu już minęło. Ma osiemnaście lat.
- Cześć, mikroskopijna mikrusko – odgryzł się Ed. – Czego chcesz?
- Tylko powiedzieć ci, kiedy masz przyjechać do Xing – odparła.
- No to mów – ponaglił ją.
- Ceremonia cesarza odbędzie się osiemnastego czerwca, więc lepiej będzie, jeśli przyjedziecie tak ze dwa dni wcześniej. Oczywiście, obowiązuje strój galowy, wiesz, garnitur, krawat i tym podobne. Prezent też musicie skombinować, czego chyba nie muszę nawet mówić. Kiedy dotrzecie do nas, będziemy z Alem czekali na was przy głównej bramie, a później zaprowadzimy was do mojego domu. Jakieś pytania?
- Ooo, już nie „panicz Alphonse”? – zaszydził. – Czyżby coś się stało, droga May Chang?
- A co cię to obchodzi? – rzuciła od niechcenia. – Bo za to ja słyszałam, że odwaliłeś coś ciekawego z pewną osóbką – poczuł, że się uśmiecha.
- Spadaj! – warknął. – Jak to wszystko, to wspaniale! Będziemy z Winry u was już piętnastego, więc już nie dzwoń! Nara! – i walnął słuchawką, przez co musiał nakładać ją na miejsce jeszcze raz. Co za wkurzająca baba. Niech się, cholera, zajmie swoimi sprawami, a nie!
- Coś się stało? – drgnął, kiedy usłyszał głos Winry. Odwrócił się w jej stronę, patrząc pytająco. – Wyglądasz na nieźle wkurzonego – zaśmiała się.
- Aaa… Nieważne – westchnął. – Al dzwonił.
- I to przez niego tak się zdenerwowałeś?
- Nie, to akurat przez May – burknął. – No, ale dostaliśmy zaproszenie na ślub – poinformował ją.
- Czyj? – spytała, a zaraz potem wytrzeszczyła na niego oczy. Al i May… - Al się żeni?! Z May?! Mam rację, prawda?! Biorą ślub!
- Nie! – próbował zaoponować, ale wtedy do pomieszczenia weszła Pinako.
- Kto się żeni? – spojrzała na wnuków.
- Al! – krzyknęła blondynka, uprzedzając Eda.
- Żartujesz! – nie dowierzała (i słusznie). – Z kim?
- May Chang! Księżniczka Xing!
- No to nieźle się chłopak ustawił – babcia potakiwała głową z uznaniem.
- Prawda? – ucieszyła się Winry. – Może za niedługo będę ciocią~!
- A ja prababcią, co? – westchnęła przeciągle Pinako.
- POSŁUCHACIE MNIE W KOŃCU CZY NIE?! – wydarł się głośno blondyn, zwracając tym samym na siebie uwagę kobiet.
- Co znowu? – jęknęła Winry.
- To nie Al się żeni! – sprostował. – LING! L-I-N-G! – specjalnie dla niej przeliterował imię przyjaciela. – Al tylko dzwonił, żeby zaprosił na ślub w imieniu LINGA – znów zaakcentował to samo imię. – Rozumiecie? LING!
- Psujesz marzenia – burknęła niezadowolona Winry. – Okropny jesteś, wiesz?
- Stwierdzam fakty!
- Na jedno wyjdzie – kłóciła się z nim.
- Nieprawda!
- Prawda!
- Nie!
- Tak! – z każdym słowem zbliżali się do siebie coraz bardziej, gromiąc się wzrokiem.
- A ci jak zawsze w dobrych stosunkach… - zaśmiała się Pinako i wyszła z pomieszczenia. Niech sami się pogodzą.
            Przekrzykiwali się dość długo – jak zwykle. Chociaż z kłótni o rzekomy ślub Ala, przeszli na niedelikatność Eda i jego brak taktu. Oczywiście, blondyn zaprzeczał, ile mógł.
- Stwierdzam fakty tylko! – tłumaczył się. – Nie moja wina, że źle to wszystko odebrałaś!
- No to stwierdzaj sobie te fakty gdzie indziej! – odparła. – Nie dajesz mi nawet pomarzyć!
- A co ja, dżin?! Przykro mi bardzo, że zniszczyłem panience marzenia!
- Spadaj, idioto – burknęła i odeszła od niego, a Ed dalej stał w tym samym miejscu z naburmuszoną miną, wpatrując się w drzwi, za którymi przed chwilą znikła Winry. Chyba się nie wkurzyła, nie? Przecież nie zrobił nic takiego… Zresztą, co on się nad tym tak zastanawia?! Jej wina, że wszystko pokręciła! A co! Nie da się wcisnąć pod pantofel!
            Wyszedł z domu i poszedł się przejść. Nie miał co robić w Resembool, więc co chwilę zatrzymywał się przy jakiejś osobie i chwilę pogadał. Lepsze to niż gnicie w domu i umieranie z nudów… Nawet biblioteki tu nie było… Dobra, tęsknił za tą wsią, ale nie zmieniła to tego, że mimo wszystko Resembool było strasznym zadupiem. Nawet mimowolnie zaczął chyba tęsknić za wojskiem… Tam przynajmniej zawsze było coś do roboty, a tak to dupa. Ale nawet jeśli by chciał wrócić (a nie chciał), Winry by go z domu nie wypuściła. Momentami martwiła się za bardzo. No ale z drugiej strony – co jej się dziwić? Jak się ma takich kolegów… Nie żeby mu samoocena spadła, po prostu wiedział, że momentami troszkę przesadzali. Miała powody do zmartwień. Ale teraz, jak nie miał swojej alchemii był co najmniej o połowę spokojniejszy (jeśli można to tak nazwać).
            Z westchnięciem wrócił z powrotem do domu. Nie zamierzał przepraszać – nic takiego przecież nie zrobił! Ale miał nadzieję, że będzie się do niego odzywać, bo chyba zwariuje…
            Wszedł do pracowni Winry i usiadł na krześle z boku, przyglądając się, jak pracuje. Jak zwykle – skupiona do granic możliwości. Nie miał nawet pewności, czy go chociaż zauważyła.
- Weź na chwilę odpocznij, bo się zepsujesz – powiedział w końcu.
- Tak jak ty psułeś moje zbroje? – o dziwo, odparła spokojnie, dalej nie przerywając pracy.
- Powiedzmy – skinął głową. Znowu zapadła chwilowa cisza, podczas której blondynka ze spokojem kończyła swoją pracę. – No zrób sobie przerwę…
- Zaraz – westchnęła. – Zostało mi jeszcze trochę. Wzmocnić i wyregulować połączenia jeszcze muszę.
- No to zrobisz później – odparł Ed. Winry zdjęła swoje gogle i odwróciła się do niego przodem, po czym zlustrowała dziwnie wzrokiem.
- Co ci jest? – parsknęła śmiechem.
- Mówię to od wczoraj! NU-DZI-MI-SIĘ! – powiedział aż nazbyt wyraźnie, na co kobieta roześmiała się wdzięcznie.
- To zrób coś PO-ŻY-TECZ-NE-GO! – przedrzeźniała go. – Mogę dać ci parę rzeczy do załatwienia. Wiesz, trzeba nam uzupełnić lodówkę, na dachu ostatnio się coś rozwaliło… A, i jeszcze muszę pójść do pani Miny z ciastem. Ostatnio mi pomogła…
- Wiesz co, chyba zrezygnuję… - Elirc uśmiechnął się koślawo, a jego przyjaciółka znowu się zaśmiała. – A! Jeszcze co do tego ślubu, to jest za trzy tygodnie, więc przydałoby się kupić jakiś prezent… No i muszę gdzieś nabyć garnitur… Jezu, będę wyglądał w nim, jak idiota.
- Co ty! Będziesz wyglądał jak poważny pan naukowiec! – zachichotała.
- Dzięki piękne – sarknął. – A ty, jak pójdziesz?
- Hmm… W sumie to nie wiem… Chyba nie mam żadnej sukienki – zastanowiła się. – Będę musiała jakąś kupić.
- Pojedziemy do miasta jutro albo kiedyś? – zaproponował. – O, albo do Central City! – ożywił się nagle. – Dawno mnie tam nie było! Trzeba znowu powkurzać Mustanga…
- Czemu nie? Chętnie spotkam się jeszcze raz z panią Rizą – uśmiechnęła się Winry.
- No to jutro jedziemy!
- Jutro jeszcze nie – odpowiedziała blondynka. – Muszę dokończyć wszystkie zlecenia. Albo przynajmniej połowę – zmieniła zdanie, kiedy Ed spojrzał na nią, mrużąc oczy.
- Czyli ile?
- Dwa – powiedziała. – Plus, ta tutaj – wskazała leżącą na biurku mechaniczną rękę.
- Pracoholiczka – burknął pod nosem.
- Ty nie jesteś lepszy, więc się nie odzywaj – odparła i z powrotem się odwróciła, by dokończyć wcześniej rozpoczętą pracę. – Jak nie masz mi już nic do powiedzenia, to idź. Chcę to szybko skończyć.
            Ed zaczął coś mruczeć pod nosem, ale mimo wszystko wyszedł z jej pracowni i poszedł do swojego pokoju. Wziął pierwszą lepszą książkę i zaczął czytać. Znał ją już bardzo dobrze, była o alchemii (jak większość książek, które posiadał), więc dość szybko odpuścił sobie czytanie jej. Krążył po pokoju, przeglądał różne rzeczy, aż w końcu zdecydował się znowu zejść na parter. Tym razem po to, by wziąć z powrotem powieść, którą pożyczył Winry. Nie będzie miała nic przeciwko przecież…
            Jednak przeszukał cały salon i kuchnię, a po książce nie było ani śladu. Tak więc postanowił spytać o nią Winry. Wszedł do jej pracowni, nie pukając i zastał dość… ciekawy widok, jeśli można to tak nazwać. A mianowicie – kobieta czytała właśnie tę powieść! Nie pracowała, a zajmowała się lekturą.
            Widząc ją, Ed nie zdołał zdusić w sobie śmiechu i cicho zachichotał, przez co został zauważony.
- Widzę, że bardzo ciężko pracujesz – uśmiechnął się szeroko, a blondynka się zarumieniła się.
- Ciekawa jest – burknęła. – Zresztą, przecież sam mówiłeś, żebym przeczytała!
- Ależ oczywiście – pokiwał głową. – Czy ja mówię, żebyś przestała?
- Śmiejesz się ze mnie! – zarzuciła mu.
- Nie śmiałbym! – jednak mimo jego słów, wyrwało mu się parsknięcie, a Winry zgromiła go wzrokiem. – Sorry, sorry – zaśmiał się. – Czytaj dalej.
- Zamierzam! – fuknęła, a on ją poklepał po głowie i wyszedł, pozwalając jej dokończyć książkę.
            Usiadł na kanapie i roześmiał się cicho pod nosem. Mówi, że ma pełne ręce pracy, a tak naprawdę czyta! Tego się po niej nie spodziewał. Winry nigdy nie lubiła czytać czy uczyć się. A tu proszę – jedna ciekawa powieść i już dziewczyny nie ma.
- Chyba mi odbiło – uśmiechnął się do siebie.

~*~

I koniec rozdziału xd
Mam nadzieję, że się spodobało i liczę na komentarze ;3

sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 1. - "Wróciłem!"

Oto pierwszy rozdział na nowym blogu~ :3
Postanowiłam, że fajnie będzie zacząć pisać coś innego, nie o tematyce narutowskiej i jest! ^^ Blog o moim ulubionym anime/mandze :3
Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)

~*~

„Podróż jest jak gra,
zawsze towarzyszy jej korzyść albo strata,
i to zwykle z nieoczekiwanej strony.”
Leopold Staff

            Długowłosy mężczyzna z uśmiechem szedł drogą w stronę dość dużego domu. Trochę się już stęsknił za babcią i Winry, nawet jeśli cieszył się z tej podróży na zachód. Zastanawiał się też, jak tam trzymał się Al w Xing. Co jakiś czas do siebie dzwonili, ale przeważnie obaj byli zajęci i nie mieli wiele czasu. Jednak teraz, po tych dwóch latach postanowili się w końcu spotkać i zsumować wiedzę, którą nabyli.
            Den już z daleka go wyczuł i zaczął głośno szczekać, na co blondyn zaśmiał się wesoło i kiedy już do niego doszedł, pogłaskał po pysku.
- Dawno się nie widzieliśmy, Den – zaśmiał się i wszedł do domu. – Dobry, jest tu kto?
- Zapraszam! – usłyszał stłumiony kobiecy głos. Posłusznie wszedł dalej, domyślając się, że nie poznała go po głosie. Blondynka siedziała skupiona nad mechaniczną ręką rozłożoną w niektórych miejscach na części.
- Dzień dobry, ja po nową nogę – trochę zmienił swój głos.
- Hm? A był pan zapisany? – zdjęła swoje gogle i odwróciła się do swojego klienta, a kiedy zobaczyła zwijającego się ze śmiechu Eda najpierw się zdziwiła, a później na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Wiesz, dawno mnie tu nie było, ale żeby mój głos zapomnieć…
- Ed! – ucieszyła się. – Co ty tu robisz?! – zadała to pytanie, ale zaraz potem sama zaczęła sobie na nie odpowiadać. – Zepsuła ci się noga prawda? – pokręcił przecząco głową. – No to nie masz kasy – znów zaprzeczenie. – Jakiś problem? – znowu nie trafiła. – To co?
- No wróciłem – wyszczerzył się. – Póki co, na stałe.
- Nie wierzę… - wyszeptała. – Babciu! – zawołała. – Szybko bierz kronikę rodzinną i pisz, że po raz pierwszy od narodzin, Edward Elirc wrócił do domu z własnej nieprzymuszonej woli i nie przez żadną awarię!
- Żartujesz! – Pinako z wrażenia aż fajka z ust wypadła. – Nie podmienili cię czasem? – spojrzała podejrzliwie na Eda.
- Miło mnie przyjmujecie! – sarknął.
- Cieszę się, że wróciłeś – Winry znienacka obdarzyła blondyna miłym uśmiechem. – Mleczko też na ciebie już czeka.
- Nie będę go pił! – zadeklarował od razu, na co blondynka roześmiała się wesoło. Jak dobrze, że już wrócił. Strasznie się już stęskniła za tym głupkiem. Oczywiście, nic się nie zmieniło przez te dwa lata i nie dzwonił prawie wcale. Z Alem było trochę inaczej, bo dzwonił, kiedy tylko miał czas, a Ed… ten to nigdy nie miał czasu. Pewnie się szwendał po bibliotekach i do późna pracował. Ale mimo wszystko, wyglądał dalej tak samo. – Zresztą nieważne – westchnął. – Liczę na jakąś dobrą szarlotkę – uśmiechnął się wesoło.
- To sobie poczekasz! W pierwszej kolejności klienci, potem ty! – odparła. – Gdybyś mnie uprzedził, to już byś jadł, a tak… trochę poczekasz – wystawiła mu język.
- Pracoholiczka – sarknął.
- Maniak – odgryzła się. – Idź do kuchni albo się rozpakuj, a ja skończę z tą ręką i wezmę się za robienie szarlotki – westchnęła i z powrotem usiadła na krześle. Ed się domyślił, że nie ma mowy, żeby zmieniła zdanie i że on nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie. No cóż, trudno. Chyba naprawdę pójdzie się rozpakować do swojego pokoju. Szczerze mówiąc, spodziewał się trochę innego przywitania… To znaczy, nie oczekiwał, że mu się rzuci na szyję albo coś takiego, ale że będzie bardziej… szczęśliwa? Zresztą, mniejsza o to.
- Wróciliście do relacji przyjacielskiej? – usłyszał za sobą głos babci, a kiedy dotarł do niego sens jej słów, zarumienił się nieznacznie. Czyli wiedziała o tym, co zrobił wtedy na peronie.
- A bo ja wiem? – wzruszył ramionami. – Potem pogadamy.
- Jak chcesz – spojrzała na niego wymownie. – Czekaj, przypomnij, ile ty masz teraz lat?
- Dwadzieścia – burknął.
- No to bierz się do roboty, bo się za chwilę stary zrobisz – zaśmiała się Pinako.
- Jestem jeszcze młody! – warknął.
- Jeszcze – babka uśmiechnęła się z lekka prowokacyjnie w stronę blondyna, a ten tylko popatrzył na nią z wyrzutem. – Zresztą, od tych dwóch lat nic nie urosłeś, co?
- Pewnie, że urosłem! – wrzasnął.
- Ile?
- DWA CENTYMETRY! – odparł z dumą. – W ogóle, jestem wyższy od Winry! I mój wzrost jest dobry! Ani waż mi się nazwać mnie kurduplem!
- Nie nazwałam cię tak – westchnęła.
            Ed poszedł w końcu na piętro do swojego pokoju i zaczął wykładać swoje rzeczy z torby. Powkładał do szafy swoje ubrania, a na biurko położył książki, które nabył podczas podróży. W sumie dużo tych rzeczy nie miał. To byłoby niezbyt wygodne, nosić napakowaną torbę, kiedy co chwilę przenosi się z miejsca na miejsce. Zresztą, wielu ubrań nie potrzebował, zawsze mógł sobie kupić, a książek też nie miał jakoś zastraszająco dużo, w końcu – od czego są biblioteki?
            Między tymi wszystkimi przedmiotami, znalazł się jego srebrny zegarek. Udało mu się go zatrzymać, ale warunkiem było to, że nie może z niego korzystać. Ten symbol państwowych alchemików miał dla niego takie symboliczne znaczenie, przypominał o jego i Ala niezwykłej podróży, i oczywiście o jedenastym października.
- Przydałoby się przejść na ich grób… - pomyślał na głos z cichym westchnięciem. Nigdy by nie pomyślał, że pójdzie na grób Hohenhaima… Znaczy, wtedy, zanim razem nie walczyli i nie poznał prawdy. Cóż, nawet po tym trudno było mu wybaczyć ojcu, ale jakoś się udało.
            Zszedł na parter powoli, rozglądając się na boki. Chciał sprawdzić, czy coś się tu zmieniło, ale nic takiego nie zauważył. Dość duża tablica ze zdjęciami z różnych okresów ich życia jak zwykle wisiała na ścianie, tam gdzie zawsze. Przystanął przed nią i obejrzał wszystkie z lekkim uśmiechem na ustach. Większość z nich była z czasów, kiedy mieli po dziewięć-dziesięć lat. Na niektórych była nawet mama i państwo Rockbellowie.
- Co, wzięło ci się na wspominki? – podeszła do niego Winry i sama zaczęła przyglądać się fotografiom.
- A co, nie można?
- Pewnie, że można – uśmiechnęła się.
- Skończyłaś już z tą ręką? – zmienił temat.
- Na szczęście tak – przeciągnęła się, jakby na znak, że się zmęczyła. – Także nie bój się, szarlotka będzie jeszcze dzisiaj.
- Nic nie mówiłem – burknął.
- Ale pomyślałeś?
- Nie! – zaoponował. – W każdym razie, wychodzę na chwilę.
- Dopiero wróciłeś i już wychodzisz? – jęknęła. – Czy ty umiesz usiedzieć na jednym miejscu chociaż na pięć minut?
- Idę na grób rodziców – westchnął. – Przecież nigdzie ci nie ucieknę – zaśmiał się i wyszedł, zostawiając kobietę samą.
            Kiedy spacerował przez uliczki Resembool, co chwilę ktoś do niego podchodził i zaczął przyjacielsko rozmawiać, pytać, jak się ma i co robił. Często też śmiali się, że w końcu naprawdę urósł. Jeden z sąsiadów powiedział, że chętnie jeszcze by go nazwał kurduplem, ale niestety nie może, skoro jest niższy od Eda.
- Bawiło was to?! – spojrzał na wszystkich z mordem w oczach.
- Ależ skąd…
            Stał chwilę nad grobami rodziców, po czym wrócił jeszcze na chwilę przystając przy grobie Rockbellów. Później już powędrował tą samą drogą do domu. Był już trochę głodny, a do tego szarlotka Winry… Dawno jej nie jadł, Al pewnie też za nią (szarlotką) tęsknił. W Xing nie ma takich potraw, same owoce morze czy inne takie.
            Kiedy wszedł do domu, blondynka już siedziała w kuchni, przygotowując ciasto. Ed usiadł na krześle przy niej i zaczął obserwować jej poczynania. Siedział cicho i po prostu patrzył.
- Co jest? Nudzi ci się czy co? – Winry w końcu się odezwała.
- Nie. Tak sobie myślę, że pieczenie jest trochę podobne do alchemii…
- Niby w czym? – spojrzała na niego jak na debila.
- No z różnych składników, które osobno mają raczej zły smak, tworzysz coś zupełnie innego i pysznego. To jest zupełnie tak samo, jakbym z gliny stworzył piękną wazę czy coś za pomocą alchemii – wytłumaczył z entuzjazmem.
- Czy ty wszystko musisz porównywać do alchemii? – zapytała retorycznie Rockbell.
- Sorry, zboczenie zawodowe – uśmiechnął się krzywo.
- Dokładnie to samo powiedziałeś w Rush Valley! – przypomniała sobie. – Tylko że wtedy porównywałeś do alchemii życie!
- No co ja mogę?
- Maniak – odparła blondynka, a mężczyzna pokazał jej język, na co ona zareagowała dokładnie tym samym. – Chcesz się podszkolić w pieczeniu? – spytała go po chwili.
- Gdybym miał alchemię, to chętnie – burknął.
- Brakuje ci jej, co? – spojrzała na niego.
- Kogo?
- Alchemii – sprostowała.
- Czy ja wiem? – wzruszył ramionami. – Wolę mieć świadomość, że Al ma swoje ciało niż alchemię.
- No tak – uśmiechnęła się Winry. – Oto nasz kochany starszy braciszek, Edward Elric! – zażartowała.
- Bardzo śmieszne – fuknął.
- Żartuję. Przecież chyba niewielu alchemików odważyłoby się oddać własną alchemię dla kogoś innego, prawda? – włożyła ciasto w formie do piekarnika, po czym usiadła naprzeciw blondyna, który chyba szukał jakiejś sensownej odpowiedzi na to.
- Nie wiem – odburknął w końcu.
- Skromność? – spojrzała na niego lekko rozbawiona.
- O-oczywiście, że nie! Jestem przewspaniałym Stalowym Alchemikiem, Edwardem Elrikiem!
- No przecież – zachichotała pod nosem. – Fajnie, że się nie zmieniłeś – słysząc ją, Ed trochę się zarumienił. – Swoją drogą, to nie boli wpaść czasem do domu na obiad albo szarlotkę – burknęła.
- Nie miałem czasu! – odpowiedział od razu.
- Skąd ja wiedziałam, że to powiesz? – westchnęła przeciągle, jednak zaraz potem zaśmiała się krótko. – Mam nadzieję, że dowiedziałeś się chociaż czegoś ciekawego.
- No raczej! – zaczął ją obsypywać różnymi zagadnieniami z dziedziny alchemii, ale nie tylko. Znalazły się też tematy chemii czy fizyki, których Winry oczywiście ani trochę nie rozumiała. Ale mówił to z takim entuzjazmem i zamiłowaniem, że nie mogła mu przerwać. Widziała, że sprawia mu radość opowiadanie tego. Uśmiechnęła się pod nosem i oparła głowę na ręce. – Winry? – zwrócił się do niej Ed, ale ona go nie słyszała. – Uważnie słuchasz, serio – parsknął śmiechem. Blondynka zasnęła, kiedy on mówił. – Dobrze, że ty też się nie zmieniłaś – szepnął do siebie, po czym okrył ją swoim płaszczem, który wziął z wieszaka, stojącego niedaleko drzwi. Jednak nie odszedł, tylko usiadł z powrotem na swoje miejsce. Przecież ktoś musiał „stać na posterunku”, żeby ciasto się nie zepsuło (to w każdym razie było wersją oficjalną). Babcia Pinako widziała go i bardzo dobrze rozumiała, o co się rozchodzi, ale co im będzie przeszkadzać? Zamiast tego wolała wykonać jedno ze zleceń.

* * *

            Winry powoli otwierała oczy, a do jej nozdrzy docierał znajomy zapach. Dopiero po chwili zorientowała się, że ma na sobie płaszcz Eda, a on sam siedzi obok niej, czytając jakąś książkę. Widać był bardzo zaciekawiony jej treścią, bo czytał ją z prędkością światła niemalże.
            Zachichotała cicho, co go obudziło z transu. Zerknął na blondynkę pytająco.
- Kolejna książka o alchemii, fizyce albo chemii? – zaśmiała się. – Czy może tym razem metafizyka?
- Pudło. Tym razem to książka fabularna – odparł. – Całkiem ciekawa.
- To takie książki dla ciebie istnieją? – zażartowała. – Myślałam, że interesuje cię tylko i wyłącznie nauka.
- No widzisz, nawet ja czytam „zwykłe” książki – wzruszył ramionami, ironizując trochę.
- No widzę – znowu się zaśmiała.
- A ty dalej nie czytasz nic? – uniósł brwi.
- Jak to: nic?! – obruszyła się. – Co rusz kupuję książki o protetyce! – Ed westchnął przeciągle.
- Przeczytaj tę – podniósł się i lekko klepnął ją w głowę wspomnianą książką. – Spodoba ci się.
- Hm? – zdziwiła się. – A o czym jest?
- Pamiętnik znanego alchemika – odpowiedział, a kobieta od razu się skrzywiła. – Nie ma tam żadnych skomplikowanych zagadnień ani nic takiego. Zwykła książka przygodowa.
- Wierzę na słowo – wzięła ją do rąk. – A ty nie chcesz najpierw skończyć?
- Przeczytam później – usiadł z powrotem na krzesło. – Swoją drogą, szarlotka już się nie zrobiła? – słysząc jego pytanie, Winry zerknęła najpierw na zegar, a później piekarnik, po czym wstała i otworzyła kuchenkę, uprzednio zakładając rękawice. Wydawało się być w porządku, więc wyciągnęła ciasto i postawiła na stole. Po kuchni rozniósł się słodki aromat jabłek, co przyciągnęło nawet Dena. – No to teraz jemy! – rozentuzjazmował się Ed.
- Nie ma mowy! – odsunęła jego twarz od szarlotki ręką. – Musi ostygnąć. Chcesz, żeby cię brzuch rozbolał?
- No proszę, jednak czegoś się w szkole nauczyłaś – pokiwał głową rozbawiony blondyn, niby to z uznaniem.
- Bardzo śmieszne – burknęła. – Zapominasz chyba, że jestem córką lekarzy.
- Pamiętam – oznajmił.
- No to świetnie – sarknęła. – W każdym razie, nie jesz dopóki nie powiem – spojrzała na niego groźnie.
- Dobra, czaję – westchnął. – To ja się może przejdę do biblioteki albo co? – zastanowił się na głos. – Chociaż nie, musiałbym pojechać do kwatery zachodniej…
- Jezu, usiedzisz ty w końcu na tyłku i nie będziesz się ruszał chociaż przez jeden dzień?
- A co ci tak zależy? – spojrzał na nią pytająco.
- Nie było cię tu dwa lata! Oczywiście, że mi zależy! – ofuknęła się. – Alowi też się przyjechać nie chciało – burknęła, a blondyn tylko uniósł brwi w geście rozbawienia. Hmm… Czyli się stęskniła po prostu. No jakby nie mogła tego powiedzieć wprost.
- Głupia jesteś – pstryknął ją w czoło, ale usiadł znowu na krzesło, obserwując jak jej mimika twarzy zmienia się z naburmuszonej przez zdziwioną do wściekłej.
- Potraktuję cię moim kluczem francuskim, Elric! – warknęła.
- Czekaj, jak to szło? – znowu zastanowił się na głos, przykuwając uwagę przyjaciółki. – Dziewięćdziesiąt pięć procent? Siedemdziesiąt pięć? Nie, to było za mało… Osiemdziesiąt pięć! – klepnął pięścią w otwartą dłoń, udając, że nagle to sobie przypomniał. Z kolei Winry nagle zrobiła się czerwona na twarzy, a Ed roześmiał się na cały głos.
- Dowaliłeś tą swoją równowartą wymianą, to co miałam zrobić?! – skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Ależ nic, nic – powiedział z miną niewiniątka, jednak dalej chichotał pod nosem.
- A spadaj – i tak walnęła go po głowie swoim najlepszym przyjacielem, kluczem francuskim, a ten jęknął z bólu, masując sobie obolałe miejsce.

~*~

Dobrz, koniec pierwszego rozdziału xD
Następny pojawi się, jak wrócę z obozu, tj. 18.08 ;)
Jestem ciekawa Waszych opinii :D