Tablica ogłoszeń

1. Szablon zrobiła Tsuki, za co jej bardzo dziękuję ;3
2. Bardzo ładnie proszę nie nominować mnie do zabaw pokroju Liebster Award. Bardzo mnie one cieszą, ale jestem zbyt leniwa, żeby to wszystko wypełniać.
3. Wszelkie reklamy proszę dodawać do zakładki SPAM.
4. Notki będą się pojawiały co niedzielę.

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 8. - Fajerwerki

Witam wszystkich zgromadzonych ^____^
Jak widzicie, jest nowy szablon, za który bardzo dziękuję Tsu :3
Przepraszam, że w zeszłym tygodniu notka się nie ukazała :c Postaram się, żeby to się już nie powtórzył ;-;
A teraz zapraszam do czytania~ 

~*~

„Małżeństwo nie jest stanem.
Jest umiejętnością.”
Magdalena Samozwaniec

            Jean siedział na ławce, patrząc na trenującą Michelle. Poruszała się z niesamowitą gracją i wdziękiem; Havoc miał wrażenie, że jeszcze nigdy nie widział takiej kobiety. To było dziwne uczucie, które znikało w momencie, kiedy Michelle zerkała na niego wzrokiem, który można by uznać za nieprzychylny. Nie lubiła go.
            Dobra, obraził jej występ, zawód, rozumiał to, ale przecież nie powiedział, że było nie wiadomo, jak okropne! Tylko że jemu się nie podobało.
            A teraz musi robić za jej przydupasa. Genialnie po prostu. O niczym innym nie marzył, tylko o ganianiu za laską, która go nie cierpi. A ma ją ochraniać, bo jej ojciec był wysoko postawionym oficerem, który brał udział w wojnie Ishvarskiej. A teraz jest coraz więcej zamachów na nich. I na ich rodziny. Dlatego też ojciec Michelle poprosił o dodatkową ochronę córki – jako że jest jego jedynym dzieckiem. Tylko czemu tej roboty nie dostał Feurey, skoro jest jej kuzynem?
- Już koniec? – zapytał, kiedy kobieta wróciła z szatni. – Gdzie idziesz teraz?
- Kto to, Michelle? – podeszły do nich dwie kobiety, koleżanki Michelle.
- Mój och… - już chciała powiedzieć, że Jean jest jej ochroniarzem, kiedy zarzucił jej rękę na ramiona.
- Jestem jej kolegą – uśmiechnął się przyjaźnie, nie zważając na gromy, które ciskała w niego brunetka. – Nazywam się Jean. Miło mi was poznać – uścisnął z nimi dłonie.
- I wzajemnie – odparły.
            Po krótkiej rozmowie, rozeszli się w swoje strony. Michelle wyglądała na co najmniej złą. Znowu.
- Możesz mi powiedzieć, po co w ogóle cokolwiek mówiłeś? – spytała.
- A co, przepraszam, miałem zrobić? Prawie powiedziałaś, że jestem twoim ochroniarzem!
- I co z tego?
- Słuchaj, specjalnie po to, żeby nikt się nie skapnął chodzę za tobą ubrany po cywilu. Ten gość, który zabija weteranów chodzi sobie po ulicy! Równie dobrze możemy go zaraz minąć i nawet o tym nie będziemy wiedzieli. A jeśli zobaczy cię z wojskowym, poczuje się niepewnie i pewnie nie uda nam się go złapać – zakończył swój monolog. Michelle była pod wrażeniem, chociaż nie zamierzała tego okazywać. Mimo wszystko go nie lubiła i dla niej był lekkoduchem.
- Dobra, masz rację. Przepraszam – powiedziała.
- Ależ proszę – uśmiechnął się wesoło.

* * *

            Wszyscy przygotowywali się do ślubu Linga i Ranfun. Ed od godziny męczył się z tym głupim krawatem, ale nie pozwolił sobie pomóc – przecież da sobie radę! Momentami zachowywał się jak małe dziecko. Roy ze swoim poradził sobie sprawnie; nie raz już to robił, w końcu chodzi w garniturze praktycznie codziennie. Winry i Riza także nie miały większych problemów z ubiorem, więc aktualnie czekali tylko na Eda.
- No daj mi to zrobić – jęknęła Winry. – Bo się przez ciebie spóźnimy!
- Nie, sam to zrobię! – upierał się, ale blondyna mimo jego protestów, zaczęła mu poprawnie wiązać ten jego zmaltretowany krawat. I udało jej się za pierwszym razem. – Udałoby mi się – burknął.
- Tak, pewnie – przytaknęła pobłażliwie. – Chodź już – uśmiechnęła się i razem wyszli z domu.
            Jak się okazało, Al i May czekali na nich przed domem od paru minut i już mieli wejść, żeby sprawdzić, co im zajmuje tyle czasu, ale akurat wtedy się pokazali.
- Twój braciszek udawał Zosię Samosię – powiedziała złośliwie Winry– Pół godziny wiązał swój krawat – młodszy z braci parsknął śmiechem, starając się ukryć rozbawienie, a jego dziewczyna od razu zaczęła rzucać kąśliwe uwagi pod adresem Eda. Jak mogłaby tego nie wykorzystać!
- Chodźmy już! – warknął Ed i pierwszy poszedł w stronę pałacu. Reszta z rozbawionymi . minami ruszyła za nim.

            Ranfun siedziała w garderobie przed ogromnym lustrem. Służące poprawiały ostatecznie całokształt jej stroju, a ona nie mogła uwierzyć, że ta kobieta w pięknym, białym kimonie to naprawdę ona. Że już za niedługo będzie żoną Linga. To w dalszym ciągu wydawało jej się takie odległe, jakby to miało nastąpić za miesiąc, a nie niespełna godzinę.
- Xianmei, nie wyglądam dziwnie? – spytała dziewczynę. Xianmei obiecała Ranfun, że zajmie się jej makijażem przed ślubem, dlatego teraz przy niej była.
- Wyglądasz pięknie! – zapewniła ją z wesołym uśmiechem. – O co ci chodzi?
- Nie wiem, po prostu tak jakoś… - mruknęła Ranfun.
- Ej – Xianmei ukucnęła przed nią. – Nie martw się tak. Ling nie jest debilem. To znaczy, nie jest AŻ TAKIM debilem – poprawiła się, rozbawiając tym Ranfun. – Kocha cię i to się nie zmieni, bez względu na to, jak wyglądasz. Naprawdę – powiedziała pewnie.
- …Okej – odparła po chwili. – Masz rację – dodała pewniej.
- No i tak ma być! – zaśmiała się. – Chodźmy już. Goście już się schodzą.
- Dobrze – wstała z krzesła i ostrożnie poszła w stronę ogromnej stali, w której za parę chwil przysięgnie Lingowi wieczną miłość. – Nie, ja jednak nigdzie nie idę – w ostatnim momencie zawróciła, jednak Xianmei jej na to nie pozwoliła.
- O nie, kochana – spojrzała na nią karcąco. – Siostra mi nie wybaczy, jeśli cię nie przyprowadzę przed ołtarz. Tym bardziej Ling.
- Ale co jeśli… - zaczęła, ale dziewczyna jej przerwała.
- Jakie: co jeśli? Kochasz go? – Ranfun skinęła niepewnie głową. – Chcesz z nim być? – ponownie potwierdziła ruchem głowy. – No to nie masz się czego bać. Przy nim na pewno będziesz szczęśliwa – uśmiechnęła się ciepło. – Chodź – pociągnęła ją za rękę i zaraz potem obie stanęły w wejściu do sali. Wszyscy, łącznie z panem młodym, wpatrywali się w kobietę z fascynacją w oczach. Dało się pośród tej ciszy usłyszeć jakiś trzask – pewnie ktoś upuścił coś na podłogę.
            Ranfun ruszyła w stronę Linga, który z uśmiechem patrzył na swoją wybrankę. I on się trochę denerwował – nawet jeśli naprawdę nie mógł się doczekać tego dnia. Ślub to jednak poważna sprawa.
            Stał na samym końcu pomieszczenia przy „ołtarzu” w towarzystwie kapłana oraz ich świadków – Ala i May. Podobnie, jak Ranfun, miał na sobie odświętny strój.
- Wyglądasz pięknie – powiedział Ling, kiedy Ranfun stanęła przed nim, a ona się lekko zarumieniła.
- Zanim zaczniemy, mam obowiązek zadać pytanie: czy wśród obecnych jest osoba, która sprzeciwia się temu związkowi? Jeśli tak, niech odezwie się teraz lub zamilknie na wieki – powiedział. Oczywiście, nikt nie odezwał się nawet słowem. Wprawdzie Roy miał na to ochotę: w końcu taka piękna kobieta za parę minut będzie mężatką! Ale się powstrzymał. – Zatem zaczynajmy. Proszę powtarzać za mną – zwrócił się do kobiety.
- Ja, Ranfun, przyrzekam tobie… - tak strasznie się denerwowała, że prawie się jąkała. Ling to oczywiście zauważył i schylił się ki niej.
- Nie denerwuj się – szepnął jej na ucho, a ona jeszcze bardziej się zarumieniła i skinęła głową, po czym wzięła głęboki wdech i wydech, by móc dokończyć swoją kwestię. Powiedziała to już o wiele spokojniej i pewniej. Z kolei Ling nie miał z tym problemów od początku. Wiedział, że teraz czekają go przecież same dobre chwile. Nie ma się czego bać ani o co się martwić.
            Al podszedł do nich z obrączkami, by mogli się nimi wymienić, po czym wrócił do May.
            Po sali rozległy się gromkie oklaski, kiedy para młoda się pocałowała i chwilę potem już stała do nich wielka kolejka gości, chcących złożyć im życzenia. Pierwsi w tej kolejce byli oczywiście Al i May. Wręczyli im dość duże pudełko i piękny bukiet kwatów.
- Masz mi o nią dbać! – powiedziała groźnie May, a Ling się zaśmiał. – I jakby co, odpukać, to wal śmiało. Pomogę – uśmiechnęła się.
- Dzięki – przytulili się.
- Szczęścia wam życzę – uśmiechnął się do niej ciepło. – Na pewno wszystko będzie się wam układało – i oni się przytulili, a następnie się zamienili.
            Następni w kolejce byli Ed i Winry. Dziewczyna trzymała w rękach ogromny bukiet z czerwonych róż, a blondyn niewielkie opakowanie.
- Jeszcze ci nie wybaczyłem, że tak późno się dowiedziałem o tym, że się żenisz! – powiedział na wstępie Elric.
- Wybacz – zaśmiał się Ling. – Jakoś nie było okazji.
- No ale wracając… Szczęścia – wyszczerzył się wesoło. – Tu macie prezent – dał przyjacielowi pakunek. – Najlepiej otwórzcie go jeszcze dzisiaj, bo potrzebne mi wasze zdanie, żeby je dokończyć – poinformował.
- Dobra. Dziękuję – uścisnęli sobie dłonie.
            Winry wręczyła Ranfun bukiet i złożyła jej życzenia, po czym podeszła do Linga z przyjaznym uśmiechem na ustach. Jej życzenia nie były długie, ale zdecydowanie szczere.
- Pułkowniku, a pan jaki przygotował prezent? – zapytała Riza, stojąc przy Mustangu, który uznał, że lepiej będzie poczekać, aż wszyscy już złożą te życzenia.
- Co?! To miałem załatwić jakiś prezent?! – zdziwił się. – Przecież sama moja obecność jest niesamowicie wielkim zaszczytem!
- Pułkowniku – kobieta skarciła go wzrokiem.
- Żartuję tylko, spokojnie – uśmiechnął się. – Mam nawet podwójny prezent – zapewnił, a Hawkeye westchnęła. Czasami zachowuje się jak małe dziecko.

            Winry siedziała na krześle, patrząc jak większość gości tańczy na parkiecie w rytm wygrywanego akurat walca. Następnie zerknęła w stronę Eda, gadającego z jakimś mężczyzną, prawdopodobnie o tym, jaki wpływ ma uprawa ziemniaków w Afryce na pingwiny – czyli o czymś, czego Winry nie ogarniała. Wydymała usta i ponownie zwróciła głowę ku parkiecie. Był tam nawet Al i May! A ona musiała siedzieć i się nudzić. Głupi Ed.
- Przepraszam – usłyszała jakiś męski głos. Podszedł do niej na oko dwudziestoparoletni mężczyzna z przyjaznym wyrazem twarzy. – Chciałabyś ze mną zatańczyć? – zapytał, uśmiechając się lekko. Był całkiem przystojny i wydawał się być miłą osobą, więc Winry momentalnie się zgodziła. Co jej szkodzi? Skoro Ed nie miał zamiaru ruszyć dupy…
- Pewnie!
            Ed od razu zauważył, że Winry jest w towarzystwie jakiegoś faceta i się naburmuszył. On chciał z nią zatańczyć… Ale ten facet był znawcą alchemii! Po prostu musiał z nim pogadać! Mogła trochę poczekać…
- Przepraszam, muszę coś zrobić – powiedział do mężczyzny. – Moglibyśmy dokończyć tę rozmowę nieco później?
- Spokojnie, widzę, że musisz odbić dziewczynę – uśmiechnął się przyjaźnie, a Ed spłonął rumieńcem. Ale nic nie powiedział; bądź co bądź, to prawda.
- Winry – podszedł do niej i… i tego przychlasta. – Zatańczysz?
- Ale… - akurat skończyła się piosenka, więc spojrzała niepewnie na towarzyszącego jej chłopaka, a ten uśmiechnął się przyjaźnie i odszedł.
- Więc jak będzie? – Ed wystawił rękę.
- Wcześniej się nie dało? – burknęła.
- Będziesz mi to wypominać? – warknął.
- Tak! – odparła od razu, ale położyła rękę na jego dłoni. – Ale zatańczyć mogę – uśmiechnęła się lekko i zaczęli kołysać się w rytm muzyki.
- Dzięki, Xuan – powiedział Al do chłopaka. Tego samego, z którym tańczyła Winry.
- Nie ma za co – odparł wesoło. – I tak byłem ci winny przysługę. Ale mogę wiedzieć, po co to było?
- Bez tego, mój brat nigdy by nie ruszył dupy. A tak zazdrość zrobiła swoje – uśmiechnął się podstępnie.
- Ja się ciebie czasem boję – zaśmiał się Xuan. – Dobra, idę. Jeśli będę mógł pomóc w czymś jeszcze, to mów.
- Okej, dzięki – odparł Al.
- Ale ty się martwisz o Eda… - westchnęła May.
- A myślisz, że on sam by coś zrobił? – uniósł brwi.
- No fakt – zachichotała. – Ale spodziewałam się raczej, że od razu po jego powrocie będą ze sobą oficjalnie. A tu nic.
- No wiem. Też miałem na to nadzieję. Ale trudno. I tak niewiele do tego brakuje – uśmiechnął się.

            Wszyscy wyszli na zewnątrz, jak poprosił Roy, który właśnie miał zamiar zrealizować drugą część swojego przewspaniałego prezentu.
- Mam nadzieję, że się spodoba – powiedział Mustang, po czym wziął się do roboty. W sumie to wiele wysiłku go to nie kosztowało; musiał założyć tylko swoje rękawiczki i pstryknąć palcami. Ale nawet mimo tak niewielkiego wkładu, efekt był świetny.
            Piękne różnokolorowe fajerwerki, jak kwiaty rozkwitały na nocnym już niebie, by zaraz potem zniknąć. Wszyscy byli pod wrażeniem. Nawet Ed wgapiał się w nie z fascynacją. Od razu zaczął się zastanawiać, jak by zrobić to samo bez alchemii.
- A teraz prosimy o pocałunek naszej pary młodej na tym wspaniałym tle – Roy uśmiechnął się wymownie, a Ling parsknął śmiechem. No dobra, skoro nalegają…
            Zbliżył się do Ranfun i złożył na jej  ustach długi pocałunek, a wszyscy wokoło znów zaczęli klaskać.
- Kocham cię – powiedział jej na ucho, a ta uśmiechnęła się wesoło.

~*~

I tak Ling i Ranfun zostali małżeństwem xD
Mam nadzieję, że się spodobało i że napiszecie swoje opinie ^^
Jeśli macie jakieś propozycje co do fabuły, walcie śmiało - Propozycje. Chętnie przeczytam :)

6 komentarzy:

  1. Jaka ciota z Ed'a… Że krawata nie umie zawiązać? No kaman, nawet ja potrafię! xP
    Taa... Ja się czasami boję Mey i jej siostry (nie mam daru zapamiętywania imion). Ale ta na "X" mnie rozwaliła… Przecież Ling nie jest aż takim DEBILEM!
    Roy też mnie rozbroił z tym jego wiecznym marzeniu o kobietach... I jego prezent najlepszy ;)
    A końcówkę to mi zasłodziłaś i żygałam tęczą... ~.~

    No i o pierwszym fragmencie zapomniałam! XD Ja wiem, że Havoc ją w końcu zdobędzie, ja ci to obiecuję.

    Szablonu ci opisywać nie będę, bo póki co nie mogę go zobaczyć, bo jestem na iPodzie, ale jak się tylko dorwę do komputera, coś tam naskrobię ;) I jak zrobiła go Tsu, na 150% jest cudny (:
    A ja ci powiem, że bałam się, co się z tobą stało, bo nie było rozdziału tydzień temu.

    Pozdrawiam i powodzenia jutro w szkole ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, nawet Ed może być ciotą ♥ xD
      Xianmei przecież prawdę mówi! xD Ling nie jest AŻ TAKIM debilem, ale jednak xD
      No a jak, Roy jest genialny, nie? :3 xD
      Haha, zobaczymy, czy Havoc będzie miał tyle szczęścia przy Elle :D xD

      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
    2. No, jestem przy komputerze i widzę szablon.

      CUDNY! Taki jasny i ciepły, aż miło się robi. ;3

      Usuń
  2. Śliczny szablon :)
    Ed to czasami jest jak dziecko xD Zawiązałaby mu ten krawat i był by święty spokój, ale niee.. Ed wszytko zrobi sam... Do tańca też nie poprosi... dobrze, że jest Al! Świat bez Ala byłby gorszy!
    I racja: Ling nie jest AŻ TAKIM debilem :3 jest kochany i uroczy i ja go uwielbiam <3
    Roy... tak, masz racje. Sama twoje obecność to wystarczający prezent! Ja bym się bardzo ucieszyła gdybym cię mogła spotkać... T_T
    Havoc... jemu to życzę szczęścia, gdyż twarda sztuka mu się trafiła xD jak można być odpornym na jego urok?! Nie rozumiem...
    Wszystko pięknie nice i oczywiście dla mnie za krótko :(
    Czekam na więcej i pozdrawiam~ :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak, Ed to takie DUŻE dziecko... xD Dobrze, że ma Ala, przynajmniej ma mu kto dupę ratować xd
      Też uwielbiam Linga :3 (Tak jak każdą postać z FMA xD) A Havoc musi dać radę! ....Albo i nie xD

      Pozdrawiam ^^

      Usuń