Tablica ogłoszeń

1. Szablon zrobiła Tsuki, za co jej bardzo dziękuję ;3
2. Bardzo ładnie proszę nie nominować mnie do zabaw pokroju Liebster Award. Bardzo mnie one cieszą, ale jestem zbyt leniwa, żeby to wszystko wypełniać.
3. Wszelkie reklamy proszę dodawać do zakładki SPAM.
4. Notki będą się pojawiały co niedzielę.

niedziela, 27 października 2013

Rozdział 11. - Rozwiązanie

Dzisiejszy rozdział jest hmm... nie wiem, czy przełomowy, ale w pewien sposób ważny xD Jest to kontynuacja dnia z poprzedniej notki, tak więc nasz kochany Edzio próbuje jakoś udobruchać Winry... xd
Całkiem fajnie mi się to pisało xd Z kakałkiem w kubku z FMA... (musiałam się pochwalić xDD)
No dobra, nie przedłużam i zapraszam do czytania ^^

~*~

„Kocha się za nic.
Nie istnieje żadne powód do miłości.”
Paulo Coelho

            Ed siedział w bibliotece, trzymając w ręce jakąś książkę o… nawet nie wiedział, o czym ona jest. Niby czytał, ale jego myśli ciągle były gdzieś indziej. Kręciły się wokół wiadomej osoby – ciągle nie rozumiał, co on takiego zrobił. Nawet jeśli spali w jednym łóżku, to na pewno się do niej nie dobierał przecież! Nie jest idiotą! …Nawet jeśli był pijany… Zresztą, przecież Winry i tak by mu na nic nie pozwoliła! Od razu by go zdzieliła, czy coś i sobie poszła. A ona jest wkurzona, że nic nie pamięta. No, do cholery, jak się jest pijanym, to raczej, że nic się nie pamięta! Nie jego wina, nie?
            Jego przemyślenia przerwał odgłos czyichś kroków. Odwrócił się i zobaczył Linga z szerokim uśmiechem na twarzy. Jakoś tak, Ed miał wrażenie, że ma mu coś do powiedzenia… I że to raczej Yao będzie się z tego cieszył, nie on.
- Yo – przywitał się blondyn.
- Yo – zawtórował mu cesarz i usiadł naprzeciwko niego.
- Ty nie powinieneś być… yyy… gdzieś i rozwiązywać problemy ważne dla swoich poddanych? – zakpił Ed.
- Bardzo śmieszne – sarknął brunet. – Przyszedłem, żeby pokazać ci coś ciekawego – w jakiś sposób, Ling wydał mu się… straszny. Tak, to dobre określenie.
            Położył na stole wielką księgę i obrócił ku przyjacielowi, który spoglądał na tomiszcze ze zdumieniem. Nie bardzo rozumiał, o co chodzi i co tam jest napisane – mimo wszystko, nie ogarniał tych całych krzaczków.
- …No więc? – spojrzał na niego wyczekująco.
- Otwórz na stronie 973 i przeczytaj – polecił. – Jest też w waszym języku, więc spokojnie przeczytasz – zapewnił Ling.
            Ed wykonał jego polecenie i z każdym słowem, które przeczytał, jego oczy powiększały się coraz bardziej.
- No ty chyba sobie jaja robisz?! – wydarł się, co wprawiło cesarza w spazmy śmiechu. Na taką reakcję czekał.
- Powiedziałem, że to zrobię, więc zrobiłem – odparł wesoło. – Od dzisiaj jesteś znany w Xing, jako „Amestryjczyk, który nakarmił cesarza butem” – widząc minę Eda, znowu się roześmiał.
W roku 1914, cesarz Xing – Ling Yao, w wyniku pewnych wydarzeń znalazł się w miejscu, gdzie nie było żadnego pożywienia wraz z Edwardem Elrikiem – alchemikiem, znanym pod pseudonimem „Stalowy”. Owy Amestryjczyk nakarmił cesarza butem, ratując mu tym życie.”
- Będą się o tobie uczyli w szkołach – dodał Ling.
- Spieprzaj – odparł kąśliwie Ed, ale zaraz potem parsknął śmiechem. – No to się, kurde, dorobiłem kolejnej sławy. Tym razem nie w moim kraju.
- No widzisz – brunet oparł policzek na ręce. – Znów stałeś się popularny. Dzięki mnie.
- Taaa, cieszę się niezmiernie – sarknął Ed. – Przynajmniej tyle dobrego dzisiaj – westchnął.
- Coś się stało?
- Można tak powiedzieć – odparł. – To znaczy, Winry jest na mnie wściekła, Al mówi, że jestem idiotą, a May się ze mnie śmieje – stwierdził.
- A ty? – uniósł brwi.
- A ja nie mam pojęcia, o co chodzi.
- Ooo, zapowiada się ciekawa historia – powiedział nieco złośliwie Ling.
- To wszystko przez ciebie! – oskarżył przyjaciela, a ten wyszczerzył na niego oczy.
- Przeze mnie?! – nie rozumiał. – A co ja takiego zrobiłem?
- Dopuściłeś do sprzedaży ten cholerny alkohol! – powiedział Ed. – Wypiłem tylko trochę i już mi się film urwał! Wycofaj to!
            Słysząc słowa blondyna, Ling znowu parsknął śmiechem. Biedny, się winem upił… Aż się zaciekawił, co zrobił potem, więc wysłuchał całej historii blondyna – chociaż nie była długa – najważniejszej części nie pamiętał i raczej nie było szans, żeby sobie przypomniał. No ale dobra, mniej więcej wiedział, co się stało i, bynajmniej, nie zachował się poważnie. Raczej znowu było mu do śmiechu. Nigdy by się nie spodziewał, że Ed ma tak słabą głowę! Jednocześnie zastanawiał się, co takiego mógł zrobić tej nocy, że Winry wkurzyła się na niego tak bardzo.
- Hm. Powiedz mi potem, jak to się skończyło – powiedział z uśmiechem Ling.
- Dzięki wielkie za pomoc – warknął.

            Ed wszedł do domu i z westchnięciem opadł na kanapę w niewielkim salonie. Było już grupo po trzynastej, a on nie wiedział, co ze sobą zrobić. Winry nie było, więc przynajmniej mógł uniknąć jej wrogich spojrzeń, May na szczęście też nie spotkał, z kolei Ala bardzo chętne by zobaczył – miał do niego przyjść jakoś po południu, ale „po południu” może być równie dobrze za trzy godziny!
- Ubolewasz nad swoją egzystencją? – nagle usłyszał nad sobą głos brata. Tak się przestraszył, że prawie spadł z kanapy.
- Nie strasz mnie tak! – krzyknął. – Prawie na zawał zszedłem! Jak ty tu w ogóle weszłeś?
- Drzwi były otwarte – Al wzruszył ramionami. – Było je zamknąć.
- Przyszedłeś, żeby się ze mnie pośmiać? – burknął niezadowolony.
- Ja? W życiu – zapewnił młodszy Elric, ledwie powstrzymując się od śmiechu. Pomóc pomoże, ale mimo wszystko ta cała sytuacja była tak głupia, że trudno ukryć rozbawienie. Ed wkopał się w takie gówno, że sam nie wiedział, jak to zrobił.
- Dzięki wielkie. Naprawdę mi pomagasz – sarknął.
- Ależ nie ma za co – zaśmiał się Al, ale przysiadł przy nim i zaczęli się zastanawiać nad odpowiednim rozwiązaniem na poważnie. Oczywiście, on od razu zaproponował, żeby po prostu sobie wszystko wyjaśnili i w końcu zaczęli traktować się na serio, ale Ed oczywiście od razu kategorycznie odmówił. Dlaczego? „Bo nie będzie wyznawał miłości drugi raz”. Idiota. Przez tę jego dumę dostanie kiedyś w łeb. – No to co chcesz zrobić? – Al uniósł brwi.
- Nie wiem – burknął niezadowolony blondyn. – Ale nie powiem jej żadnych głupot w stylu: „Ostatniej nocy coś sobie uświadomiłem… Uświadomiłem sobie, że cię kocham… Więc, jeśli w twoim sercu jest wciąż miejsce dla mnie…” – udawał tak poważny ton, że można się było przerazić. Tym bardziej, jeśli widziało się to z perspektywy May, która dopiero co weszła do domu i usłyszała tylko ostatnią kwestię Eda…
- C-co tu się dzieje…? – zapytała wystraszona, a braciom momentalnie zrzedły miny.
- Dlaczego wy, do cholery, nigdy nie pukacie?! – wydarł się starszy Elric.
- Nie odwracaj kota ogonem! – warknęła May. – Powiedzcie mi, co wy tu wyrabiacie?! Myślałam, że nie należysz do tych „kochających inaczej”!
- Bo nie należę, idiotko! – odpowiedział zdenerwowany. – To jest mój brat!
- Właśnie dlatego pytam! A co z Winry, co!?
- A co ma z nią być?! Żyje gdzieś!
- No brawo, przychlaście.
- Nie jestem przychlastem, debilko!
- Dajcie już spokój… - jęknął załamany Al. – Ed mówił mi tylko to, czego w życiu i za żadne skarby świata nie powie Winry – wyjaśnił wszystko pięknie w jednym zdaniu. Można? Można. Szkoda tylko, że Ed i May nie są tego świadomi.
- Było tak od razu – burknęła dziewczyna.
- Nie dałaś mi dość do słowa – również burknął.
- Jeśli macie zamiar znowu się kłócić, to róbcie to gdzieś indziej – westchnął Alphonse. – Chociaż preferowałbym raczej inne rozwiązanie. Na przykład, no nie wiem… wymyślenie jakiegoś rozwiązania do tej całej głupiej sytuacji? – podsunął.
- Ach, no tak – na twarzy May pojawił się prześmiewczy uśmieszek. – Mój kochany szwagier nie pamięta, co zrobił i teraz musi pokutować – zaszydziła z niego. – Och, jakże mi przykro. Aż się popłaczę…
- To najlepiej utoń w tych łzach – warknął Ed, a brunetka wystawiła mu język.
            A Al tylko siedział i z desperacją na nich patrzył. Czy oni zawsze muszą się tak kłócić o byle duperele? Naprawdę nie mogę inaczej? Oboje są dorośli, a zachowują się jak dzieci i wychodzi na to, że on musi ich uspokajać. Jak jakaś matka.
- Dobra, koniec – westchnął w końcu. Pociągnął May, aby ta usiadła koło niego, a na Eda spojrzał błagająco. – Pomożesz nam wymyślić jakieś rozwiązanie? – zapytał dziewczynę.
- No dobra – burknęła. Nie jej wina, że za każdym razem, jak go widzi, przychodzą jej do głowy coraz to lepsze żarty na jego temat. No ale pomoże… Mimo wszystko Winry lubiła – zakochała się w takim, a nie innym facecie, ale niech jej się uda.
- Tooo… Ma ktoś jakieś pomysły? – zapytał z nadzieją Al.
- Niech jej po prostu powie, co czuje i tyle – wzruszył ramionami May. – Serio, zła nie będzie.
- Nie ma mowy – warknął Ed, a jego młodszy brat ponownie westchnął.
- A rozmawiałaś z nią o tym? – zapytał swoją dziewczynę.
- Tak, ale nic wam nie powiem – uśmiechnęła się z lekką wyższością. – Obiecałam, że tego nie zrobię – wyjaśniła pod naporem karcącego wzroku Ala.
- No to chociaż podpowiedz, co mamy zrobić! – jęknął.
- Podpowiedziałam! No zrozumcie, że dziewczyny się nie obrażają, kiedy ktoś mówi im „kocham cię”! I, zaskoczę was, nawet się z tego cieszą!
- No to widzisz, kochany braciszku – Al uśmiechnął się nadzwyczaj przyjaźnie. – Chyba jednak powiesz jej coś słodkiego.
- No chyba sobie kpisz – warknął Ed, ale zadowolona mina brata dała mu do zrozumienia, że nie ma wyboru. Bo Alowi się nie odmawia. Niestety.

            Jean siedział na opustoszałej widowni w teatrze, przyglądając się próbom aktorów. Wśród nich była Michelle, oczywiście ona tańczyła – choć dostała się jej jakaś rola. Niewielka, ale jednak. Mimowolnie, Havoc uśmiechnął się do siebie, kiedy kobieta wyszła na scenę. Podobało mu się to, w jaki sposób wykonuje swoją pracę. Była śmiertelnie poważna, a jednak na jej twarzy widniał uśmiech. Lubiła to.
           W jakiś sposób, teatr wydał mu się teraz dziwnie przyjemnym miejscem i sposobem spędzania wolnego czasu. To było nad wyraz ciekawe – tym bardziej, kiedy niemalże codziennie widział próby aktorów i mógł zobaczyć na własne oczy, ilu ludzi pracuje przy jednym przedstawieniu, ile czasu i pracy w to wkładają, jak bardzo się starają, żeby wszystko było idealne. Mógł zrozumieć, dlaczego dla Elle jest to takie ważne. I dlaczego się na niego wkurzyła przy pierwszej randce – chociaż dalej uważał, że nie powiedział nic strasznego.
            Kiedy aktorzy skończyli próbę i ukłonili się, Jean zaklaskał głośno. Był jedyną osobą na widowni, więc było to trochę śmieszne, ale kogo to obchodzi? Podobało mu się, to to pokazuje. Jakiś problem? Raczej nie.
- Gotowa? – wstał z miejsca, kiedy kobieta do niego podeszła. Już w swoim zwyczajowym ubraniu i poważną miną.
- Tak – skinęła głową i razem wyszli. Niestety, Elle dalej nie bardzo przepadała za Jeanem. Mimo że codziennie przebywali ze sobą 24/7, ona ciągle upierała się przy swoim. Wprawdzie, nie zabijała go już wzrokiem przy każdej nadarzającej się okazji, ale jednak traktowała go chłodno, co niezbyt mu się podobało. Zachowywała się, jakby wyrządził jej jakąś wielką krzywdę!
- Byliście świetni – pochwalił z uśmiechem.
- Dziękuję.
- Jak w ogóle nazywa się ta sztuka? Jest naprawdę dobra! – próbował podtrzymać rozmowę.
- Podoba ci się? – niedowierzała.
- No – skinął głową. – Coś w tym dziwnego?
- Nawet bardzo – stwierdziła Michelle. – Przecież powiedziałeś, że to nudne.
- Nie powiedziałem, że wszystko, co związane z teatrem jest nudne – jęknął. – Tylko że ta jedna konkretna sztuka nie przypadła mi do gustu. A to różnica, nie sądzisz?
- Tak – skinęła niepewnie głową, po czym przystanęła. Jean spojrzał na nią pytająco.
- Coś się stało?
- Chyba powinnam cię przeprosić – odezwała się po chwili. – Osądziłam cię zbyt szybko – przyznała. – Nie mówię, że tak od razu zmieniłam o tobie zdanie, ale przynajmniej wiem, że doceniasz pracę innych. Dlatego przepraszam – wyjaśniła, a on uśmiechnął się lekko.
- Ależ nie ma za co – ukłonił się żartobliwie. – Nie wiem, jak ty, ale ja strasznie zgłodniałem. Masz na coś ochotę? – uniósł brwi.
- Pewnie – uśmiechnęła się rozbawiona.

            Ed szedł ulicą w stronę restauracji, w której tymczasowo pracowała Winry. Nie był ani trochę zadowolony z tego, co Al i May kazali mu zrobić. Nie! On tego nie powie! Nie, nie i nie! Nigdy! Nie jest jakimś błaznem, który pieprzy jakieś przechodzone i górnolotne teksty do kobiety. Winry na pewno by się z niego śmiała!
            Wszedł do restauracji i poszukał wzrokiem blondynki. Trudne to nie było, bo cały czas goniła między stolikami z tacką w ręce. Wydawała się być w całkiem dobrym humorze. Jednak mina jej nieco zrzedła, kiedy w końcu zauważyła przyjaciela. Podeszła do niewielkiego okienka, chwilę o czymś rozmawiała z właścicielem, po czym wyszła z sali. Ed już się przeraził, że uciekła, ale na szczęście zdążyła wrócić, nim ten zaczął snuć nie wiadomo, jakie przypuszczenia odnośnie tego, co mogła sobie pomyśleć.
- Zakładam, że chcesz mi coś powiedzieć? – zapytała.
- No… Tak jakby – wydukał.
- Chodź – wskazała ruchem głowy wyjście. Ed skinął tylko głową i razem wyszli na ulicę, rozświetloną lampionami. Przez pewien czas szli w ciszy, blondyn próbował jakoś ułożyć sobie w głowie to, co ma powiedzieć, ale średnio mu to szło. - …więc? – odezwała się w końcu Winry.
- …więc dalej nie mam pojęcia, co takiego zrobiłem i byłoby fajnie, gdybyś mnie oświeciła – westchnął Ed. – Wtedy przynajmniej postaram ci się jakoś wytłumaczyć czy coś. Bo teraz to jestem… jakby to powiedzieć… w czarnej dupie – stwierdził, na co dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Zastanawiam się, czy przyjmiesz do wiadomości taką informację i czy nie uznasz, że tylko mi się coś przyśniło.
- Obiecuję, że ci uwierzę – zapewnił.
- Nawet jeśli powiem, że mnie pocałowałeś? – spojrzała na niego, wyczekując reakcji. Najpierw przystanął, a potem spojrzał na nią wytrzeszczonymi oczami.
- Żartujesz, tak? – zaśmiał się nerwowo.
- Nie – odpowiedziała od razu, a ten zdawał się zapomnieć, jak się oddycha.
- Przepraszam – powiedział jej. – To było głupie. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Nawet tego nie pamiętam i…
- Nie chcę twoich przeprosin – Winry spojrzała mu prosto w oczy, na co westchnął i poszedł dalej, pocierając kark z zażenowania. Znowu nastała wkurzająca cisza.
- Słuchaj – Ed nareszcie postanowił coś powiedzieć. – Chyba jednak wolę całość niż połowę – stwierdził.
- Co? – nie zrozumiała dziewczyna.
- Chcę całość – spojrzał na nią w końcu. – Nie osiemdziesiąt pięć procent, nie połowę, tylko całość.
- Chcieć to ty sobie możesz – parsknęła śmiechem. – Osiemdziesiąt pięć.
- Dziewięćdziesiąt – postanowił się z nią targować.
- Osiemdziesiąt – nie dawała za wygraną.
- Osiemdziesiąt pięć – westchnął z rezygnacją, na co ta się uśmiechnęła zwycięsko. – Ale kiedyś będę miał całość – zapewnił.
- Kiedyś może ci się uda… - zaśmiała się.

~*~

No, jakoś mu się to udało :D 
Tak, bez kissa, ale no - to Ed XD Oczywiście, pocałują się... kiedyś xD
Aż współczuję Winry... xDD
W każdym razie, mam nadzieję, że się spodobało i zapraszam do komentowania ^^
Pod tym linkiem znajdziecie wywiad ze mną, jeśli jest ktoś zainteresowany ;3
Jeśli macie jakieś życzenia to piszcie - Wasze propozycje
Tak samo z pytaniami - Pytania
Ja naprawdę nie gryzę ^^
Możecie też pisać na maila albo GG - rozmowy wskazane :)

niedziela, 20 października 2013

Rozdział 10. - Co ten alkohol robi z ludźmi...?

Tak, tytuł cokolwiek dziwny i powinniście go odebrać tak, jakby mówiła go babcia z dezaprobatą w głosie xDD W trakcie rozdziału zrozumiecie, o co chodzi xD
W ogóle, ostatnio ZNOWU mam ochotę obejrzeć/przeczytać FMA... I chyba to zrobię... xd
No ale mniejsza... Miłego czytania ^^

~*~

„Nie musimy składać sobie żadnych obietnic
I tak, nawet dziś, moglibyśmy poznać własną przyszłość”
SCANDAL „Shunkan Sentimental” (FMA:B ending 4.)

            Roy i Riza wczesnym rankiem wyjechali z Xing – nie mieli tyle wolnego czasu, co Ed i reszta, obowiązki wzywały. I tak mieli szczęście, że mogli zostać na te trzy dni i pójść na ślub Linga jako reprezentanci Amestris (Gramman nie miał czasu pójść, a jako że Roy był w bardzo dobrych stosunkach z cesarzem, postanowił zrobić z niego reprezentanta kraju).
            Kiedy Ed się obudził, zdał sobie sprawę, że został w domu sam z Winry – uwolnił się od wkurzającego pułkownika na kolejne piękne dni! Nie będzie musiał oglądać jego wkurzającej mordy – toż to nieocenione szczęście! I oczywiście będzie świętował w bibliotece; jakżeby inaczej….

            Jean spędzał kolejny dzień z Michelle. Nie mógł powiedzieć, że ich stosunki w jakiś sposób się ociepliły, ale przynajmniej przestała zabijać go wzrokiem, także jakiś postęp był mimo wszystko.
            Dodatkowo codziennie chodził z nią na jej treningi – w jakiś sposób balet przestał być dla niego takim nudnym zajęciem. Kiedy zobaczył, jak Elle i jej koleżanki ciężko ćwiczą, pomyślał, że są naprawdę niesamowite.
- Ile już się tym zajmujesz? – zapytał, kiedy wracali.
- Baletem? Jeśli liczyć moje pierwsze kroki, to dwadzieścia trzy lata – stwierdziła po namyśle, a Jean wytrzeszczył oczy. – Co? – burknęła.
- To by oznaczało, że jesteś ode mnie młodsza, nie? – wyszczerzył się.
- A co to ma do rzeczy? – zdziwiła się.
- Nic, nic – odparł Havoc.
- To może mi powiesz, ile ty właściwie masz lat? – uniosła brwi.
- Trzydzieści dwa – odpowiedział.
- Stary jesteś… - stwierdziła kobieta, uśmiechając się trochę z wyższością, a jemu od razu zrzedła mina.
- Ach tak? A ile, przepraszam, ty masz lat?
- Kobiet się o wiek nie pyta – odparła.
- No ale skoro jestem taki stary, to może chociaż pochwalisz się, jaka to jesteś młoda? – uśmiechnął się pewnie.
- Powiem tylko, że wciąż dwadzieścia – podpowiedziała.
- Naprawdę dużo mi to daje – sarknął Jean, a ona spojrzała na niego z satysfakcją.

            Ed wyszedł z biblioteki cesarskiej późnym wieczorem, bez Ala, który wyszedł wcześniej, bo musiał komuś pomóc, więc wracał do domu sam. Przechadzał się między straganami, ze znudzeniem rozglądając się na boki – a nuż zauważy coś ciekawego.
            Wszyscy krzyczeli, zachęcali do sprawdzenia, co mają do zaoferowania, ale do Eda jakoś to nie przemawiało. Dopóki jakiś mężczyzna nie zawołał:
- Ej, ty! Panie z Amestris! – krzyknął, więc się obrócił. To jasne, że był raczej jednym z niewielu Amestryczyków tutaj. Rozpoznawalnych Amestryjczyków, warto dodać. Rozejrzał się jeszcze na boki, by sprawdzić, czy mężczyzna mówi na pewno do niego, po czym wskazał palcem swoją twarz. – Tak, pan! – skinął głową, więc Ed podszedł do niego.
- O co chodzi? – zapytał, rozglądając się po jego straganie. Miał tam przeróżne trunki.
- Nie chciałby pan spróbować oryginalnej nalewki z Xing? – zaproponował.
- Nie, dziękuję – odparł od razu blondyn i już chciał iść, ale sprzedawca go zatrzymał.
- No niech pan spróbuje! Naprawdę, lepszej nalewki w życiu pan nie próbował! – zapewniał. Ed westchnął ciężko. W sumie, co mu szkodzi?
- Ile za spróbowanie? – uniósł brwi.
- Gratis – odpowiedział mężczyzna i podał mu niewielkie naczynko z alkoholem. Blondyn wypił to jednym łykiem i jakoś tak obraz mu się trochę zamazał…
- O kurde, pyszne to, panie! – pochwalił trunek. – Biorę dwie takie! – zadeklarował, co oczywiście ucieszyło sprzedawcę. Ed zapłacił i wziął pakunek. Napił się jeszcze parę łyków, po czym ruszył w stronę domu chwiejnym krokiem, podśpiewując sobie wesoło pod nosem. No bo przecież życie jest taaaaakie piękne!
            Wpadł do domu z wielkim wyszczerzem na mordzie i niechlujnie zdejmując buty, wszedł dalej.
- Winry, kochanie, wróciłem! – krzyknął na cały głos. Niemal od razu pojawiła się blondynka, która patrzyła na niego jak na wariata albo kosmitę.
- Kochanie? – uniosła brwi. – Gorzej ci?
- Ależ nie – pokręcił głową. – Czuję się wręcz wspaniale! – zapewnił z wesołą miną. – Chodź no się przytul!
- Słucham?! – wytrzeszczyła oczy, po czym zwinnie odsunęła się od Eda, kiedy ten próbował ją objąć. Potem jeszcze raz i znowu. W końcu zaczęła przed nim uciekać.
- Dlaczego przede mną uciekasz? – zapytał płaczliwie blondyn, biegnąc za nią.
- Bo mnie gonisz! – pisnęła i szybko otworzyła pierwsze drzwi na piętrze. Niestety Ed był szybszy od niej i wepchał się do pokoju, nim zdążyła się zamknąć.
            I w ten właśnie sposób znaleźli się w sypialni chłopaka. Patrzyli na siebie w ciszy – Winry była zła, a Ed przeszczęśliwy. Po chwili blondyn znów spróbował się do niej przytulić, ale został automatycznie zdzielony.
- Można wiedzieć, co w ciebie wstąpiło? Zachowujesz się jak… jak pan Roy! – stwierdziła, a chłopak się wzdrygnął i spojrzał na nią z miną zbitego szczeniaka. – Dobra, cofam to. Jak kretyn – westchnęła, kiedy zobaczyła, że Ed znowu się uśmiechnął. Ta obelga była do przyjęcia. – A teraz mów. Co ci się stało – nakazała surowym tonem.
- Niiiic – odparł i znów przybliżył się do Winry. Wtedy to poczuła. Alkohol!
- Upiłeś się! – powiedziała. – Zwariowałeś?!
- Ale ten pan powiedział, że to jest pyszne i było, to kupiłem… - wyjaśnił, w dalszym ciągu klejąc się do blondynki. Ta, jako że zrozumiała, o co chodzi, już się mu nie wyrywała. W sumie, to było całkiem przyjemne. – Zrobiłem źle?
- Nie – westchnęła. – Ale teraz, jak grzeczny chłopiec, idź spać – rozkazała.
- Tak jest! – zasalutował. Jednak nie zrobił dokładnie tego, czego spodziewała się Winry. A ściślej rzecz biorąc – złapał ją w nadgarstku i najpierw pocałował, a potem skierował na łóżko. Dziewczyna nie mogła nic zrobić z tego zdziwienia. Nie wiedziała, jak na to zareagować – no bo Ed ją właśnie całował! I widocznie miał zamiar zajść dalej: zjechał ustami na jej policzek, później szyję, obojczyk, aż w końcu… opadł bezwiednie na jej ciało, zasypiając nagle. Winry dalej leżała sztywno pod nim – przygwoździł ją do łóżka swoim ciałem, a był dość ciężki. W każdym razie, na tyle, by nie pozwolić jej uciec. Nie miała innego wyjścia, jak po prostu spać razem z nim.

* * *

            Alphonse wszedł do tymczasowego domu brata z zamiarem obudzenia go. Była już dziesiąta, a ten dalej sobie chrapał w łóżku – pewnie zapomniał, że się umówili. Zdziwił się, gdy zobaczył, że drzwi nie są zamknięte na klucz, ale wszedł dalej. W środku było strasznie cicho, czyli Winry też spała. Jednak jej budzić nie będzie – pewnie pierwszy raz od dłuższego czasu ma trochę wolnego, niech korzysta.
            Wszedł do pokoju Eda i osłupiał. Nie bardzo wiedział, jak zareagować na widok brata i przyjaciółki w jednym łóżku. Jeszcze parę dni temu nie chciał słyszeć o tym, że niby kocha Winry, a teraz co? Al po prostu nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Zbyt duży szok.
            I właśnie dlatego po cichu wycofał się z pokoju i wrócił do siebie, cały czas myśląc o... no tym, co mogli robić w nocy. Miał nadzieję, że oni nie… Zaczerwienił się na samą myśl o tym. Ale nie – przecież Ed nie jest głupi (dobra, czasami jest, ale bez przesady…).
- Zapomniałeś czegoś? – zapytała May, wychylając głowę z łazienki. Ale kiedy nie dostała odpowiedzi, wyszła mu naprzeciw. – Coś się stało? – zadała kolejne pytanie.
- Ed i Winry… - zaczął, po czym zamilkł. Na jego twarz znów wstąpił rumieniec.
- Co z nimi? – dziewczyna ściągnęła brwi. Al opowiedział jej wszystko, co widział, a ona uśmiechnęła się złośliwie. – Hoho, szybki jest…
- Myślisz, że oni na serio…? – jęknął depresyjnie blondyn.
- No a co! Jak myślisz, co kobieta i mężczyzna mogą robić w jednym łóżku? – spytała, jakby to była oczywista oczywistość.
- Eeee… No nie wiem… Może spać? – uniósł brwi.
- Taa, jasne – sarknęła i wróciła do łazienki. W końcu była jeszcze w piżamie, więc wypadałoby się w końcu ubrać.

           Ed powoli otwierał oczy. Od razu poczuł okropny ból głowy. Przez dobrą chwilę nie mógł przypomnieć sobie, co się wczoraj stało i w sumie, pamiętał tylko urywki. Dopiero potem zauważył, że Winry śpi obok niego, co zdziwiło go tak bardzo, że spadł z łóżka. A trzask z kolei obudził dziewczynę. Przetarła ona oczy, próbując ustalić, co się aktualnie dzieje. Kiedy tylko zobaczyła blondyna, jej twarz pokryła się ogromnym, szkarłatnym rumieńcem. Przypomniała sobie, co się działo wczoraj i nie miała pomysłu na to, jak z nim teraz normalnie rozmawiać. No bo on ją… i tego… chciał potem też…! To było żenujące!
- W-Winry… - zaczął Ed. – Co ty tu robisz? Po co do mnie przyszłaś? – zapytał, a dziewczyna oniemiała.
- JA do ciebie przyszłam?! – zbulwersowała się.
- A co, sam cię tu przyniosłem?! – odparł zdezorientowany.
- Nie pamiętasz, idioto?! – warknęła.
- Czego niby? – nie rozumiał. Winry spojrzała na niego z niedowierzaniem. On naprawdę wszystko zapomniał…
- Nieważne – burknęła zła i zeszła z łóżka, a kiedy chciała wyjść z pokoju, Ed chwycił ją za ramię.
- Powiesz mi, o co chodzi? – zapytał, wpatrując się w nią uporczywie.
- Przypomnij sobie – warknęła i wyszła, wyrywając mu się z uścisku. A on oczywiście dalej nie ogarniał, co takiego się stało.

            Po jakichś trzydziestu minutach oboje siedzieli w kuchni i jedli w ciszy przygotowane przez siebie śniadanie. Blondynka nie uraczyła chłopaka nawet spojrzeniem, a ten nie wiedział, co takiego zrobił, że zasłużył sobie na takie traktowanie ze strony przyjaciółki. Pierwszy raz od dwudziestu lat była na niego tak śmiertelnie obrażona, a on nie wiedział, czemu!
- Winry… - zaczął niepewnie, ale ona dalej uparcie wpatrywała się w gazetę zapełnioną znakami, których i tak nie rozumiała. Najwyraźniej nie miała zamiaru się do niego odzywać. Już chciał coś dodać, kiedy rozległo się pukanie, a zaraz potem do domu weszli Al i May. Jego młodszy brat wydawał się być trochę skrępowany, natomiast jego dziewczyna wręcz przeciwnie – rzucała Edowi wymowne spojrzenia i uśmieszki, przez które dostawał gęsiej skórki.
- Witam, szanowanego szwagra – przywitała się z ironią. – Oraz moją szwagierkę – zwróciła się do Winry, już normalnym tonem, a ona wytrzeszczyła oczy.
- Yo – odezwał się Al. – Przyszedłem porozmawiać – powiedział do brata.
- To chyba nie najlepsza pora… - jęknął. – Widzę, że to dość poważne, więc…
- …Więc pogadamy teraz – młodszy Elric usiadł naprzeciw brata. Z kolei May porwała Winry i wyszły na zewnątrz.
- No to o co chodzi? – westchnął, popijając łyk z kubka herbaty.
- Zapytam wprost: spałeś z Winry? – automatycznie cały napój znalazł się na podłodze, a Ed starał się nie umrzeć przez uduszenie.
- Czy co robiłem z Winry?! – krzyknął.
- Nie pluj na mnie – jęknął Al, wycierając swoją twarz.
- To nie wygaduj takich bzdur! – znowu się wydarł. – Niby ja miałbym z nią spać?! Pogięło cię do końca?! Skąd ci to w ogóle do głowy wlazło?
- Rano przyszedłem, żeby cię obudzić i zobaczyłem was w jednym łóżku – odparł spokojnie. – Sam sobie dopowiedz, co pomyślałem.
- Ale kiedy ja sam nie mam pojęcia, jak to się stało!
- Jak to: nie masz pojęcia, jak to się stało? – Al spojrzał na niego z depresją.
- No po prostu. Pamiętam tylko, że wracałem do domu, a potem… A potem obudziłem się koło Winry… - stwierdził, a jego brat plasnął się w czoło. Gorszej sytuacji już chyba nie mógł stworzyć.
- A myślałem, że nie jesteś idiotą…
- Coś ty powiedział?!

            Tymczasem Winry i May siedziały sobie w jakiejś restauracji. Blondynka opowiadała koleżance o wszystkim, co zdarzyło się poprzedniej nocy. I bynajmniej, nie cieszyła się z tego – była wręcz wściekła na Eda za to, że o wszystkim zapomniał. Najpierw ją całuje i zachowuje się, jakby był nie wiadomo, kim, a potem mówi jej, że nic nie pamięta! On naprawdę jest WIELKIM idiotą.
- Hmm~ Czyli tak to było… - powiedziała May, po wysłuchaniu całej tej historii. – No trudno się z tobą nie zgodzić, ale z drugiej strony… Nie oznacza to, że on cię po prostu kocha? – uniosła brwi. Nie miała zamiaru bronić Eda; raczej się z niego wyśmiewać i robić mu na złość, ale tyle pomóc mogła. – No bo wiesz, ludzie pijani zawsze mówią to, co mają na myśli, nie? Ewentualnie robią, jak Ed. Rozumiem, że jest wściekła – na twoim miejscu też bym była, ale powinnaś się też trochę cieszyć, nie? – uniosła brwi.
- Tak, ale mimo wszystko… - burknęła. – Mam ochotę wyzwać go od największych debili i idiotów świata – warknęła.
- No to tak zrób – dziewczyna się uśmiechnęła. – Ale koniecznie mnie wtedy zawołaj, chcę widzieć jego uroczo zdezorientowaną minkę – dodała. Już się nie mogła doczekać tej ich rozmowy.
- Uwielbiasz go denerwować, co? – zaśmiała się Winry.
- Oczywiście! To zabawne – skinęła głową wesoło. – No więc co zrobisz?
- Jak do jutra nic z tym nie zrobi to mu powiem – westchnęła. – A jak przyjdzie do mnie, to najpierw go zwyzywam, a potem… nie wiem, zależnie od tego, co powie – dodała. 

~*~

No więc tak: pierwotnie rozdział ten miał być dłuższy. O wieeele dłuższy... I dlatego go skróciłam ♥ Wiem, że mnie kochacie ^^
W następnej notce będzie kontynuacja tego wspaniałego dla Eda dnia xd
Ach, i na koniec art:
Gdyby nie głupia reakcja Eda, ten poranek mógłby być całkiem przyjemny, prawda? xd

niedziela, 13 października 2013

Rozdział 9. - "Co do niej czujesz?"

Ten rozdział pisało mi się niemiłosiernie ciężko X_x 
Cały dzień na niego poświęciłam, a i tak jest raczej średni =3=
Ale mam już pomysł na następny i mam nadzieję, że się Wam spodoba ^^
Miłego czytania~ 

~*~

„Najlepszym sposobem, by cieszyć się pełnią życia,
Jest bycie dzieckiem, nie zważając na swój wiek.”
Hideaki Sorachi (Gintama)

            Winry szła ulicami miasta, z fascynacją obserwując stragany, budynki, ludzi – tu wszystko było inne niż w Amestris. Jakby przeniosła się do zupełnie innego wymiaru. Wprawdzie nie mieli żadnych automatycznych zbroi, ale i bez tego bardzo jej się Xing podobało. Nigdy nie wyjechała poza ojczysty kraj, więc zderzenie z inną kulturą było dla niej czymś zupełnie nowym.
- Xing to niezwykłe miejsce – powiedziała wesoło.
- Zgadzam się – odpowiedziała Riza, która wyszła razem z nią. – Cieszę się, że mam okazję je zwiedzić.
- Ja też – skinęła głową blondynka. – Ed ma jak w banku, że jeszcze tu przyjedziemy! – stwierdziła. – A jak nie on, to Al – Hawkeye zaśmiała się cicho. – Swoją drogą, gdzie się podział pan Roy?
- Nie mam pojęcia – kobieta pokręciła głową. – Kiedy się obudziłam już go nie było – westchnęła ciężko.
- Pewnie też poszedł pozwiedzać – uśmiechnęła się Winry.
- Pewnie tak…

            Tymczasem wspaniały porucznik Mustang biegał od straganu do straganu, podrywając piękne Xingijskie kobiety…

            Weszły do niewielkiej restauracji, z której dochodziły same smakowite zapachy. Ich oczom ukazało się ładne pomieszczenie z niziutkimi stolikami i poduszkami, które miały służyć jako siedzenie. Miało to swój klimat i naprawdę aż chciało się zjeść w takim miejscu. A na dodatek, May tam pracowała – chodziła między stolikami z tacą w tradycyjnym stroju wojownika Xing. Kiedy tylko obsłużyła klienta, podeszła do nich szybko.
- Witam klientki – uśmiechnęła się wesoło. – Zapraszam do stolika – wskazała ręką jedno z niewielu niezajętych miejsc. Kobiety podążyły za nią i usiadły. – Co sobie panie życzą? – wzięła do ręki notes i długopis.
- Zdaję się na ciebie – powiedziała Winry. – Liczę na coś pysznego.
- Ja tak samo – zgodziła się Riza.
- Okej! – skinęła głową.
- Długo tu pracujesz? – zapytała Rockbell.
- Tak. Co jakiś czas przychodzę pomóc – odparła.
- May! – zawołał jakiś mężczyzna, wyglądający zza okna kuchni. – Zamówienie do stolika numer dziesięć!
- Muszę iść – powiedziała. – Na razie – pomachała im ręką i poszła po zamówienie, równocześnie składając kolejne.

            Ed i Al siedzieli w bibliotece, tym razem jednak rozmawiając i śmiejąc się w najlepsze. Książki poszły w odstawkę – w końcu musieli sobie opowiedzieć wszystko, czego się nauczyli!
- Najpierw ty – powiedział starszy z braci. – Gadaj wszystko, co wiesz o danchemii!
- Tajes – zaśmiał się Al. – Ale żądam rewanżu – uprzedził go, na co Ed uśmiechnął się wesoło. I zaczął opowiadać o nowych umiejętnościach, nawet przeszedł do prezentacji, ale wtedy pojawiła się opiekunka biblioteki cesarskiej i ich trochę złajała. – Przepraszamy, przepraszamy – powiedział młodszy Elric, a kobieta tylko westchnęła i wyszła.
- Dobra, dajesz dalej – szepnął Ed, tak dla upewnienia się, że tamta opiekunka niczego nie usłyszy. Al oczywiście go posłuchał – przecież musiał się pochwalić swoimi nowymi umiejętnościami!
            Kobieta przychodziła co jakiś czas sprawdzić, czy bracia aby na pewno tylko czytają, ale ani razu nie udało jej się ich nakryć (bo nie było trudno się domyślić, że wykonują te swoje sztuczki za pomocą alchemii albo danchemii). Wtedy też Ed i Al śmiali się podstępnie i przechodzili do następnego punktu ich programu. Zachowywali się zupełnie tak samo jak kiedy byli małymi dziećmi – co z tego, że mieli dwadzieścia i dziewiętnaście lat? To jest nauka! To się kocha bez względu na wiek!
- Patrz – powiedział Al i rzucił pięcioma ostrzami pięć metrów dalej. W tym samym miejscu pojawiła się drewniana podobizna Eda, jaką często robił. – Podpatrzyłem u May.
- Widzę, że gust ci się poprawił – stwierdził starszy z braci, oglądając figurkę z każdej strony.
- Taak, oczywiście – pokiwał głową. Wolał nie słyszeć tego z ust brata; głównie dlatego, że jego gust był cokolwiek… bardzo zły.
- A, no właśnie, skoro o gustach mowa – przypomniał sobie Ed. – Możesz mi powiedzieć, czemu, do loda wafla, związałeś się z tą wkurzającą mikruską? – spojrzał podejrzliwie na swojego brata. – Szantażowała cię? Groziła? Nie dawała spokoju? – pytał, ale za każdym razem dostawał przeczącą odpowiedź. – No to co?!
- Zastanawiam się, czy nie zemdlejesz od odpowiedzi… - Al ściągnął brwi. – Na pewno chcesz wiedzieć?
- No – skinął głową.
- Ale jesteś pewny?
- Jestem.
- Na pewno?
- Tak!
- Ale tak na sto procent?
- Mówię, że tak! – Ed się zirytował.
- No to ci nie powiem – wystawił mu język.
- Chodź no tu, braciszku – blondyn poczłapał ku Alowi, ale ten zwinnie mu umknął. Później znowu i jeszcze raz, aż w końcu zaczął uciekać przez cały zamek. Wiedział, że gdy tylko Ed go dopadnie, będzie miał przerąbane, więc biegł korytarzami tego ogromnego budynku. Za każdym razem kiedy skręcał, pojawiała się jakaś osoba, na którą oczywiście wpadał, ale gdy tylko widział zbliżającego się brata, ekspresowo pomagał temu komuś i biegł dalej. Wchodził na kolejne piętra albo wracał na niższe, aż w końcu – po jakiejś godzinie takiej gonitwy – obaj wylądowali w wielkim ogrodzie. Al padł na trawę, a Ed zaraz za nim: obaj byli zmęczeni, spoceni i dyszeli ciężko.
- Dawno tyle nie biegałem – powiedział Al, przewracając się na plecy.
- Ja też nie – obaj się roześmiali i nie mogli przestać przez dobre paręnaście minut, aż ich brzuchy rozbolały. – Ale… - kiedy Edowi w końcu udało się powstrzymać śmiech, usiadł i spojrzał na brata groźnie – teraz ładnie mi odpowiesz.
- Nie dasz mi spokoju, co? – jęknął chłopak.
- Nie-e – pokręcił głową. – No już, słucham.
- Hm. Pomyślmy, jak ci to wytłumaczyć, żebyś zrozumiał… - zaczął się zastanawiać, po czym uśmiechnął się wesoło. – Jak myślisz, co tata czuł do mamy?
- No… kochał ją, jak sądzę – zdziwił się Ed.
- Dokładnie – skinął głową. – A co Ling czuje do Ranfun?
- Też ją kocha… - burknął. Powoli zaczynał rozumieć, do czego to zmierza.
- A co ty czujesz do Winry? – młodszy Elric uniósł brwi.
- Koch- Czekaj! To nie ma nic do rzeczy! – krzyknął. – Mów wprost, a nie!
- Ja czuję to samo do May – odparł z lekkim uśmiechem Al.
- Dobra, czaję – burknął Ed. – Ale to i tak nie zmienia faktu, że jej nie lubię!
- Wiem. Zresztą, ona ciebie też nie lubi – zaśmiał się.
            Nagle usłyszeli głośne burki, dochodzące z ich żołądków. Spojrzeli po sobie, po czym znów się zaśmiali.
- Nie wiem, jak ty, ale ja bym coś zjadł – stwierdził Al.
- Ja tak samo – zgodził się Ed i obaj wstali, po czym udali się do wyjścia. – Jest tu jakieś miejsce, gdzie można dobrze zjeść?
- Oczywiście! Chodź!

            Bracia weszli do niewielkiej restauracji, a w niej zobaczyli… May i Winry. O ile Al spodziewał się zobaczyć swoją dziewczynę, to widok przyjaciółki go zaskoczył. Z kolei Ed… był co najmniej w szoku.
- Wyjaśni mi ktoś, co tu się dzieje? – zapytał oniemiały.
- Mnie nie pytaj – odparł Al, kiedy brat spojrzał na niego podejrzliwie.
- O, hej – podeszła do nich blondynka.
- Co ty… - odezwał się Ed.
- A, to? – wskazała na swój strój. – Postanowiłam, że zamiast się obijać, zacznę pracować. Fajnie, nie? – uśmiechnęła się.
- T-taa… - burknął.
- Są jakieś wolne miejsca? – zapytał Al.
- No pewnie! – odparła May. – Wchodźcie dalej – poszli do wolnego stolika i dostali karty menu. – Ja idę, powiedzcie Winry, co zamawiacie – klepnęła lekko koleżankę w ramię i podbiegła do okienka.
- No to jak będzie? – spytała blondynka z uśmiechem. Alphonse szybko podał jej danie, które wyczytał z karty, a później to samo zrobił w imieniu brata, bo ten stwierdził, że nie ogarnia, co jest co. – Okej, za chwilę przyniosę – odeszła.
- Coś taki naburmuszony? – Al oparł głowę o swoją rękę.
- Nie jestem naburmuszony – burknął, na przekór swoim słowom.
- Aha, jasne, a ja sram brokatem – sarknął. – No mów, co jest?
- Mówię, że nic!
- Nie mów, że zazdrosny jesteś? – młodszy z braci uśmiechnął się wesoło.
- O-oczywiście, że nie jestem! – zbulwersował się, jednak na jego twarzy widniał dość pokaźniej wielkości rumieniec. Widząc go, Alphonse parsknął śmiechem. Mógłby przestać udawać…
            Ed obserwował uważnie przyjaciółkę, która całkiem zwinnie przemieszczała się między stolikami, trzymając pełną tacę. Musiał przyznać, że praca szła jej całkiem nieźle i wyglądała ładnie w tym stroju.
- Winry, zamówienie do stolika numer trzy! – znów podeszła do okienka i od niego odeszła. Było tak jeszcze parę razy, nim podeszła do nich z ich zamówieniem.
- Proszę – położyła talerze na stolik. – Jak będziecie chcieli czegoś jeszcze, to mówcie – podniosła się.
            Al bardzo mocno walnął brata łokciem w żebra i wzrokiem nakazał mu mówić.
- Eee, Winry – zaczął niepewnie, a ona spojrzała na niego pytającą. – Jakby to… - zmieszał się trochę. - …Ładnie wyglądasz – burknął. Blondynka kilkakrotnie zamrugała oczami, po czym parsknęła cicho śmiechem.
- Dzięki – uśmiechnęła się i odeszła.
- No i co, takie to straszne? – spytał Al, a Ed wydymał usta i odwrócił głowę. – Zjedz coś – zaśmiał się.
            Usłyszeli głośny huk rozbijanych naczyń i zwrócili głowy w stronę, z której dochodził ów hałas. Okazało się, że w jego centrum była Winry. Siedziała na podłodze z niezbyt zadowoloną miną. Ed momentalnie do niej doskoczył, zmartwiony.
- Winry, wszystko w porządku? – zapytał, kucając przy niej.
- Tak – skinęła głową i zaczęła zbierać odłamki rozbitych naczyń.
- Zostaw, bo się skaleczysz – chwycił jej dłoń, po czym zwrócił się do May. – Macie tu zmiotkę i szufelkę? – zapytał, a dziewczyna skinęła głową i zaraz potem mu ją dała.
- Dzięki… - mruknęła, odsuwając nieznacznie rękę. Blondyn za nią posprzątał skorupki i zaniósł je do śmietnika. Na szczęście były to już puste miski i talerze, więc nie trzeba było więcej sprzątać.
- Na pewno wszystko w porządku? – spojrzał na nią z troską.
- Tak! – uśmiechnęła się. – Tylko się potknęłam. Całe szczęście, że nikomu nic się nie stało – odetchnęła z ulgą. – Dzięki za pomoc.
- Nie ma za co – odparł dalej niepewny, czy się nie skaleczyła jakoś, ale po chwili wrócił na swoje miejsce. Oczywiście napotkał na aż nazbyt wesołą minę braciszka. Już go to nie dziwiło, ale zaczynało przerażać. No dobra, martwił się o nią, ale co z tego? To było coś jak najbardziej normalnego. – Co znowu? – burknął, siadając na swoim miejscu.
- Ależ nic – odparł Al. – Cieszę się waszym szczęściem – wzruszył ramionami, dokańczając jedzenie.
- Bardzo śmieszne – ofuknął się Edward i sam wziął się za swoje danie. Musiał przyznać, że pałeczkami je się piekielnie niewygodnie. A jego brat posługiwał się nimi mistrzowsko – tak jak on widelcem (jakkolwiek dziwnie to nie brzmi).

            Wieczorem wszyscy wyszli z restauracji i poszli do swoich domów. Większość drogi przeszli razem, rozmawiając na różne, raczej błahe tematy. Winry jutro też pójdzie trochę popracować, a potem razem z May pozwiedzają jeszcze miasto. Z kolei Ed i Al mieli bardzo oczywiste plany – przesiedzieć calutki dzień w bibliotece i ewentualnie starszy z braci rozważał rozejrzenie się po mieście; bądź co bądź było to wzbogacenie się o nową wiedzę, tym razem na temat tutejszej kultury, co również było bardzo ciekawe.
            Pod koniec drogi rozdzielili się i poszli w swoje strony.
- Pamiętasz, co ci mówiłem o wyjeździe do Amestris? – zapytał Al, przerywając ciszę.
- No tak – odparła dziewczyna.
- I co? Podtrzymujesz swoje zdanie?
- Podtrzymuję – uśmiechnęła się szeroko. – Strasznie dawno nie byłam w Amestris. Jestem ciekawa, ile się tam pozmieniało – odwróciła się i zaczęła iść tyłem, patrząc wesoło w oczy Ala.
- A pytałaś mamę? Nie ma nic przeciwko?
- Mama? Nie żartuj. Ciągle tylko mi powtarza, że mam się ciebie trzymać – zaśmiała się. – Pewnie już o tym wiesz, ale strasznie cię lubi.
- Cieszę się – odpowiedział z lekkim uśmiechem. – Uważaj, bo się przewrócisz – ostrzegł ją.
- Spokojnie – powiedziała. – Jestem całkiem zwinna – zapewniła i dokładnie w tym samym momencie potknęła się o jakiś kamień. Miała szczęście, że chłopak szybko złapał ją za rękę i pociągnął ku sobie.
- Wybacz, ale śmiem powątpiewać – stwierdził rozbawiony, a May wystawiła mu język, na co zaśmiał się krótko i razem poszli do domu.

~*~

I tyle na dzisiaj =^.^=
Mam nadzieję, że nie było aż tak źle, jak teraz mi się wydaje ^^" XD
Liczę na komentarze :3
Do napisania! ^^
(Jeśli szukacie jakichś fajnych artów z FMA albo ogólnie anime, polecam weheartit.com -> kocham! ♥ xD)

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 8. - Fajerwerki

Witam wszystkich zgromadzonych ^____^
Jak widzicie, jest nowy szablon, za który bardzo dziękuję Tsu :3
Przepraszam, że w zeszłym tygodniu notka się nie ukazała :c Postaram się, żeby to się już nie powtórzył ;-;
A teraz zapraszam do czytania~ 

~*~

„Małżeństwo nie jest stanem.
Jest umiejętnością.”
Magdalena Samozwaniec

            Jean siedział na ławce, patrząc na trenującą Michelle. Poruszała się z niesamowitą gracją i wdziękiem; Havoc miał wrażenie, że jeszcze nigdy nie widział takiej kobiety. To było dziwne uczucie, które znikało w momencie, kiedy Michelle zerkała na niego wzrokiem, który można by uznać za nieprzychylny. Nie lubiła go.
            Dobra, obraził jej występ, zawód, rozumiał to, ale przecież nie powiedział, że było nie wiadomo, jak okropne! Tylko że jemu się nie podobało.
            A teraz musi robić za jej przydupasa. Genialnie po prostu. O niczym innym nie marzył, tylko o ganianiu za laską, która go nie cierpi. A ma ją ochraniać, bo jej ojciec był wysoko postawionym oficerem, który brał udział w wojnie Ishvarskiej. A teraz jest coraz więcej zamachów na nich. I na ich rodziny. Dlatego też ojciec Michelle poprosił o dodatkową ochronę córki – jako że jest jego jedynym dzieckiem. Tylko czemu tej roboty nie dostał Feurey, skoro jest jej kuzynem?
- Już koniec? – zapytał, kiedy kobieta wróciła z szatni. – Gdzie idziesz teraz?
- Kto to, Michelle? – podeszły do nich dwie kobiety, koleżanki Michelle.
- Mój och… - już chciała powiedzieć, że Jean jest jej ochroniarzem, kiedy zarzucił jej rękę na ramiona.
- Jestem jej kolegą – uśmiechnął się przyjaźnie, nie zważając na gromy, które ciskała w niego brunetka. – Nazywam się Jean. Miło mi was poznać – uścisnął z nimi dłonie.
- I wzajemnie – odparły.
            Po krótkiej rozmowie, rozeszli się w swoje strony. Michelle wyglądała na co najmniej złą. Znowu.
- Możesz mi powiedzieć, po co w ogóle cokolwiek mówiłeś? – spytała.
- A co, przepraszam, miałem zrobić? Prawie powiedziałaś, że jestem twoim ochroniarzem!
- I co z tego?
- Słuchaj, specjalnie po to, żeby nikt się nie skapnął chodzę za tobą ubrany po cywilu. Ten gość, który zabija weteranów chodzi sobie po ulicy! Równie dobrze możemy go zaraz minąć i nawet o tym nie będziemy wiedzieli. A jeśli zobaczy cię z wojskowym, poczuje się niepewnie i pewnie nie uda nam się go złapać – zakończył swój monolog. Michelle była pod wrażeniem, chociaż nie zamierzała tego okazywać. Mimo wszystko go nie lubiła i dla niej był lekkoduchem.
- Dobra, masz rację. Przepraszam – powiedziała.
- Ależ proszę – uśmiechnął się wesoło.

* * *

            Wszyscy przygotowywali się do ślubu Linga i Ranfun. Ed od godziny męczył się z tym głupim krawatem, ale nie pozwolił sobie pomóc – przecież da sobie radę! Momentami zachowywał się jak małe dziecko. Roy ze swoim poradził sobie sprawnie; nie raz już to robił, w końcu chodzi w garniturze praktycznie codziennie. Winry i Riza także nie miały większych problemów z ubiorem, więc aktualnie czekali tylko na Eda.
- No daj mi to zrobić – jęknęła Winry. – Bo się przez ciebie spóźnimy!
- Nie, sam to zrobię! – upierał się, ale blondyna mimo jego protestów, zaczęła mu poprawnie wiązać ten jego zmaltretowany krawat. I udało jej się za pierwszym razem. – Udałoby mi się – burknął.
- Tak, pewnie – przytaknęła pobłażliwie. – Chodź już – uśmiechnęła się i razem wyszli z domu.
            Jak się okazało, Al i May czekali na nich przed domem od paru minut i już mieli wejść, żeby sprawdzić, co im zajmuje tyle czasu, ale akurat wtedy się pokazali.
- Twój braciszek udawał Zosię Samosię – powiedziała złośliwie Winry– Pół godziny wiązał swój krawat – młodszy z braci parsknął śmiechem, starając się ukryć rozbawienie, a jego dziewczyna od razu zaczęła rzucać kąśliwe uwagi pod adresem Eda. Jak mogłaby tego nie wykorzystać!
- Chodźmy już! – warknął Ed i pierwszy poszedł w stronę pałacu. Reszta z rozbawionymi . minami ruszyła za nim.

            Ranfun siedziała w garderobie przed ogromnym lustrem. Służące poprawiały ostatecznie całokształt jej stroju, a ona nie mogła uwierzyć, że ta kobieta w pięknym, białym kimonie to naprawdę ona. Że już za niedługo będzie żoną Linga. To w dalszym ciągu wydawało jej się takie odległe, jakby to miało nastąpić za miesiąc, a nie niespełna godzinę.
- Xianmei, nie wyglądam dziwnie? – spytała dziewczynę. Xianmei obiecała Ranfun, że zajmie się jej makijażem przed ślubem, dlatego teraz przy niej była.
- Wyglądasz pięknie! – zapewniła ją z wesołym uśmiechem. – O co ci chodzi?
- Nie wiem, po prostu tak jakoś… - mruknęła Ranfun.
- Ej – Xianmei ukucnęła przed nią. – Nie martw się tak. Ling nie jest debilem. To znaczy, nie jest AŻ TAKIM debilem – poprawiła się, rozbawiając tym Ranfun. – Kocha cię i to się nie zmieni, bez względu na to, jak wyglądasz. Naprawdę – powiedziała pewnie.
- …Okej – odparła po chwili. – Masz rację – dodała pewniej.
- No i tak ma być! – zaśmiała się. – Chodźmy już. Goście już się schodzą.
- Dobrze – wstała z krzesła i ostrożnie poszła w stronę ogromnej stali, w której za parę chwil przysięgnie Lingowi wieczną miłość. – Nie, ja jednak nigdzie nie idę – w ostatnim momencie zawróciła, jednak Xianmei jej na to nie pozwoliła.
- O nie, kochana – spojrzała na nią karcąco. – Siostra mi nie wybaczy, jeśli cię nie przyprowadzę przed ołtarz. Tym bardziej Ling.
- Ale co jeśli… - zaczęła, ale dziewczyna jej przerwała.
- Jakie: co jeśli? Kochasz go? – Ranfun skinęła niepewnie głową. – Chcesz z nim być? – ponownie potwierdziła ruchem głowy. – No to nie masz się czego bać. Przy nim na pewno będziesz szczęśliwa – uśmiechnęła się ciepło. – Chodź – pociągnęła ją za rękę i zaraz potem obie stanęły w wejściu do sali. Wszyscy, łącznie z panem młodym, wpatrywali się w kobietę z fascynacją w oczach. Dało się pośród tej ciszy usłyszeć jakiś trzask – pewnie ktoś upuścił coś na podłogę.
            Ranfun ruszyła w stronę Linga, który z uśmiechem patrzył na swoją wybrankę. I on się trochę denerwował – nawet jeśli naprawdę nie mógł się doczekać tego dnia. Ślub to jednak poważna sprawa.
            Stał na samym końcu pomieszczenia przy „ołtarzu” w towarzystwie kapłana oraz ich świadków – Ala i May. Podobnie, jak Ranfun, miał na sobie odświętny strój.
- Wyglądasz pięknie – powiedział Ling, kiedy Ranfun stanęła przed nim, a ona się lekko zarumieniła.
- Zanim zaczniemy, mam obowiązek zadać pytanie: czy wśród obecnych jest osoba, która sprzeciwia się temu związkowi? Jeśli tak, niech odezwie się teraz lub zamilknie na wieki – powiedział. Oczywiście, nikt nie odezwał się nawet słowem. Wprawdzie Roy miał na to ochotę: w końcu taka piękna kobieta za parę minut będzie mężatką! Ale się powstrzymał. – Zatem zaczynajmy. Proszę powtarzać za mną – zwrócił się do kobiety.
- Ja, Ranfun, przyrzekam tobie… - tak strasznie się denerwowała, że prawie się jąkała. Ling to oczywiście zauważył i schylił się ki niej.
- Nie denerwuj się – szepnął jej na ucho, a ona jeszcze bardziej się zarumieniła i skinęła głową, po czym wzięła głęboki wdech i wydech, by móc dokończyć swoją kwestię. Powiedziała to już o wiele spokojniej i pewniej. Z kolei Ling nie miał z tym problemów od początku. Wiedział, że teraz czekają go przecież same dobre chwile. Nie ma się czego bać ani o co się martwić.
            Al podszedł do nich z obrączkami, by mogli się nimi wymienić, po czym wrócił do May.
            Po sali rozległy się gromkie oklaski, kiedy para młoda się pocałowała i chwilę potem już stała do nich wielka kolejka gości, chcących złożyć im życzenia. Pierwsi w tej kolejce byli oczywiście Al i May. Wręczyli im dość duże pudełko i piękny bukiet kwatów.
- Masz mi o nią dbać! – powiedziała groźnie May, a Ling się zaśmiał. – I jakby co, odpukać, to wal śmiało. Pomogę – uśmiechnęła się.
- Dzięki – przytulili się.
- Szczęścia wam życzę – uśmiechnął się do niej ciepło. – Na pewno wszystko będzie się wam układało – i oni się przytulili, a następnie się zamienili.
            Następni w kolejce byli Ed i Winry. Dziewczyna trzymała w rękach ogromny bukiet z czerwonych róż, a blondyn niewielkie opakowanie.
- Jeszcze ci nie wybaczyłem, że tak późno się dowiedziałem o tym, że się żenisz! – powiedział na wstępie Elric.
- Wybacz – zaśmiał się Ling. – Jakoś nie było okazji.
- No ale wracając… Szczęścia – wyszczerzył się wesoło. – Tu macie prezent – dał przyjacielowi pakunek. – Najlepiej otwórzcie go jeszcze dzisiaj, bo potrzebne mi wasze zdanie, żeby je dokończyć – poinformował.
- Dobra. Dziękuję – uścisnęli sobie dłonie.
            Winry wręczyła Ranfun bukiet i złożyła jej życzenia, po czym podeszła do Linga z przyjaznym uśmiechem na ustach. Jej życzenia nie były długie, ale zdecydowanie szczere.
- Pułkowniku, a pan jaki przygotował prezent? – zapytała Riza, stojąc przy Mustangu, który uznał, że lepiej będzie poczekać, aż wszyscy już złożą te życzenia.
- Co?! To miałem załatwić jakiś prezent?! – zdziwił się. – Przecież sama moja obecność jest niesamowicie wielkim zaszczytem!
- Pułkowniku – kobieta skarciła go wzrokiem.
- Żartuję tylko, spokojnie – uśmiechnął się. – Mam nawet podwójny prezent – zapewnił, a Hawkeye westchnęła. Czasami zachowuje się jak małe dziecko.

            Winry siedziała na krześle, patrząc jak większość gości tańczy na parkiecie w rytm wygrywanego akurat walca. Następnie zerknęła w stronę Eda, gadającego z jakimś mężczyzną, prawdopodobnie o tym, jaki wpływ ma uprawa ziemniaków w Afryce na pingwiny – czyli o czymś, czego Winry nie ogarniała. Wydymała usta i ponownie zwróciła głowę ku parkiecie. Był tam nawet Al i May! A ona musiała siedzieć i się nudzić. Głupi Ed.
- Przepraszam – usłyszała jakiś męski głos. Podszedł do niej na oko dwudziestoparoletni mężczyzna z przyjaznym wyrazem twarzy. – Chciałabyś ze mną zatańczyć? – zapytał, uśmiechając się lekko. Był całkiem przystojny i wydawał się być miłą osobą, więc Winry momentalnie się zgodziła. Co jej szkodzi? Skoro Ed nie miał zamiaru ruszyć dupy…
- Pewnie!
            Ed od razu zauważył, że Winry jest w towarzystwie jakiegoś faceta i się naburmuszył. On chciał z nią zatańczyć… Ale ten facet był znawcą alchemii! Po prostu musiał z nim pogadać! Mogła trochę poczekać…
- Przepraszam, muszę coś zrobić – powiedział do mężczyzny. – Moglibyśmy dokończyć tę rozmowę nieco później?
- Spokojnie, widzę, że musisz odbić dziewczynę – uśmiechnął się przyjaźnie, a Ed spłonął rumieńcem. Ale nic nie powiedział; bądź co bądź, to prawda.
- Winry – podszedł do niej i… i tego przychlasta. – Zatańczysz?
- Ale… - akurat skończyła się piosenka, więc spojrzała niepewnie na towarzyszącego jej chłopaka, a ten uśmiechnął się przyjaźnie i odszedł.
- Więc jak będzie? – Ed wystawił rękę.
- Wcześniej się nie dało? – burknęła.
- Będziesz mi to wypominać? – warknął.
- Tak! – odparła od razu, ale położyła rękę na jego dłoni. – Ale zatańczyć mogę – uśmiechnęła się lekko i zaczęli kołysać się w rytm muzyki.
- Dzięki, Xuan – powiedział Al do chłopaka. Tego samego, z którym tańczyła Winry.
- Nie ma za co – odparł wesoło. – I tak byłem ci winny przysługę. Ale mogę wiedzieć, po co to było?
- Bez tego, mój brat nigdy by nie ruszył dupy. A tak zazdrość zrobiła swoje – uśmiechnął się podstępnie.
- Ja się ciebie czasem boję – zaśmiał się Xuan. – Dobra, idę. Jeśli będę mógł pomóc w czymś jeszcze, to mów.
- Okej, dzięki – odparł Al.
- Ale ty się martwisz o Eda… - westchnęła May.
- A myślisz, że on sam by coś zrobił? – uniósł brwi.
- No fakt – zachichotała. – Ale spodziewałam się raczej, że od razu po jego powrocie będą ze sobą oficjalnie. A tu nic.
- No wiem. Też miałem na to nadzieję. Ale trudno. I tak niewiele do tego brakuje – uśmiechnął się.

            Wszyscy wyszli na zewnątrz, jak poprosił Roy, który właśnie miał zamiar zrealizować drugą część swojego przewspaniałego prezentu.
- Mam nadzieję, że się spodoba – powiedział Mustang, po czym wziął się do roboty. W sumie to wiele wysiłku go to nie kosztowało; musiał założyć tylko swoje rękawiczki i pstryknąć palcami. Ale nawet mimo tak niewielkiego wkładu, efekt był świetny.
            Piękne różnokolorowe fajerwerki, jak kwiaty rozkwitały na nocnym już niebie, by zaraz potem zniknąć. Wszyscy byli pod wrażeniem. Nawet Ed wgapiał się w nie z fascynacją. Od razu zaczął się zastanawiać, jak by zrobić to samo bez alchemii.
- A teraz prosimy o pocałunek naszej pary młodej na tym wspaniałym tle – Roy uśmiechnął się wymownie, a Ling parsknął śmiechem. No dobra, skoro nalegają…
            Zbliżył się do Ranfun i złożył na jej  ustach długi pocałunek, a wszyscy wokoło znów zaczęli klaskać.
- Kocham cię – powiedział jej na ucho, a ta uśmiechnęła się wesoło.

~*~

I tak Ling i Ranfun zostali małżeństwem xD
Mam nadzieję, że się spodobało i że napiszecie swoje opinie ^^
Jeśli macie jakieś propozycje co do fabuły, walcie śmiało - Propozycje. Chętnie przeczytam :)