Proszę, rozdział, który napisałam w czasie przerwy świątecznej xD
Hm... Mam wrażenie, że po tym rozdziale nie pożyję zbyt długo... Z wielu względów C:
Idę się ukryć do mojego bunkru~
Miłego czytania xD
~*~
„Przyjaźń jest podstawą każdej miłości.”
Allan McGinnis
Był wczesny ranek, kiedy wyszli z
bloku mieszkalnego Michelle i skierowali się do sklepu. Jean jeszcze ziewał pod
nosem i co chwilę mrugał. Z kolei kobieta wydawała się być całkowicie
rozbudzona i pełna energii. Nawet pomimo tego, że była siódma rano.
- Po
co wstajesz tak wcześnie? – jęknął.
- Bo
szkoda mi dnia na spanie – odparła od razu. – Leżąc w łóżku nic nie zrobię.
-
Tak, ale gdybyś została w nim jeszcze z godzinę krzywda by ci się nie stała.
-
Och, nie narzekaj – burknęła. – Ja ci nie karzę przy mnie zostawać.
- Ty
może nie, ale mój przełożony – owszem. Także przykro mi bardzo, ale się ode
mnie nie uwolnisz – uśmiechnął się.
- A
czy ja mówię, że mi się to nie podoba? – spojrzała na niego nieco rozbawionym
wzrokiem, tym samym szokując go. No nie spodziewał się usłyszeć od niej takich
słów… Można powiedzieć, że byli dobrymi znajomymi, ale no… To znaczy, lubił ją,
była ciekawą kobietą, zupełnie inną od tych, z którymi się kiedyś umawiał, ale
czy się w niej zakochał? Raczej nie.
-
Och, czyżbyś w końcu doceniła mój urok osobisty? – uśmiechnął się zalotnie.
-
Raczej ciężką pracę – sprostowała. – Wiesz, raczej nie przepadam za
zdziecinniałymi facetami – posłała mu słodki uśmiech, paradoksalny do jej słów,
które podziałały na Jeana jak strzała w serce.
-
Nie jestem dziecinny! – zbulwersował się.
-
Nie? To jaki, twoim zdaniem? – uniosła brwi.
-
Jestem facetem, który nie zapomina o swojej dziecięcej stronie – wyjaśnił
dumnie, na co brunetka parsknęła śmiechem. Słodki był. To znaczy, nie żeby go
jakoś specjalnie lubiła, ale… no po prostu był słodki. I tyle. No niby nie
lubiła nieodpowiedzialnych facetów, ale… on był tylko troszkę dziecinny, a nie
nieodpowiedzialny… Jemu można wybaczyć.
Zresztą, od początku wydawał jej się
ciekawą osobą. A to, że wtedy powiedziała, że go nie cierpi było raczej
spowodowane jej urażoną dumą. Naprawdę nie lubiła, kiedy ktoś wyrażał się w ten
sposób o balecie. Bo przeważnie ta osoba nie miała pojęcia, ile pracy trzeba w
to włożyć. Ale teraz jakoś… wydawał jej się jeszcze „fajniejszy”.
-
Tak, pewnie – zaśmiała się lekko.
Roy wszedł do budynku żwawym krokiem, trzymając
w ręku plik kartek – zapewne jakichś superważnych dokumentów, których nie może
zostawić bez opieki ani na sekundę. Albo rachunki do zapłacenia. W każdym
razie, po przywitaniu się ze znajomymi, których mijał na korytarzu, otworzył
drzwi do swojego gabinetu, gdzie póki co znajdował się tylko Falman – miał
jakieś sprawy do załatwienia i musiał przyjść wcześniej. Wyglądał jak
uosobienie wszelkich możliwych nieszczęść: niewyspany, nieuczesany, wyraźnie
poirytowany, nie radził sobie z tą robotą papierkową… Nawet nie zauważył, kiedy
Roy wszedł do pomieszczenia.
-
Czyżby problemy rodzinne, podporuczniku? – zaskoczył go.
-
Co? A! Przepraszam! Dzień dobry, pułkowniku! – momentalnie wyprostował się jak
struna.
-
Spokojnie, spokojnie – zaśmiał się, a mężczyzna usiadł ciężko na krześle i
walnął głową w biurko, wzdychając ciężko.
-
Coś się stało? – zaciekawił się Mustang.
-
Wie pan, ostatnio mi się dziecko urodziło… To jest jakaś makabra… - jęknął
niczym męczennik, idący na egzekucję.
- No
wiem, wiem… - pokiwał głową.
-
Dlaczego kobiety muszą być takie problematyczne? – spojrzał na niego niby
płacząc.
- Bo
inaczej nie byłyby kobietami – wzruszył ramionami. – Rozumiem, że córka nieźle
daje w kość? – parsknął śmiechem.
- To
nie jest śmieszne, panie pułkowniku – burknął niezadowolony.
-
Wie pan, to zależy od punktu widzenia. Z kolei punkt widzenia zależy od punktu
siedzenia. A skoro jesteśmy naprzeciw siebie… Tak, jest to śmieszne –
stwierdził, uśmiechając się szeroko.
-
Zobaczymy, co pan powie, jak sam pan będzie miał dzieci – odparł Falman, biorąc
się na powrót do pracy.
- Jakoś
się na to nie zanosi – machnął ręką. No raczej, że nie. Nie zamierza robić
sobie dzieciaka, za dużo roboty z takim i w ogóle… On przecież nie ma na to
czasu!
Usiadł wygodnie na swoim fotelu, po
czym wyjął z szuflad papiery, które musi wypełnić, a które czekają na niego od
co najmniej dwóch dni. Naprawdę starał się w końcu jakoś to skończyć, ale to
przeciwnik gorszy od wszystkich Homunculusów razem wziętych. Przynajmniej tyle,
że mógł zwalić trochę na swoich podwładnych… Och, jak dobrze jest być wysoko
rangą…
Riza weszła do pomieszczenia i
przywitawszy się wcześniej, usiadła na swoim miejscu. Kończyła jeszcze resztę
pracy, którą dostała wczoraj. Roy uważnie ją obserwował… Właściwie przed oczami
stanął mu facet, który ją zaprosił na ślubie do tańca. A ona się jeszcze
zgodziła! Przecież był brzydki, gruby, stary i w ogóle nie dorównywał jemu w
niczym! Dobra, to było ponad tydzień temu i nie powinno mu to przeszkadzać,
niby nie jego sprawa, ale… no nie no, martwi się o swoją adiutantkę! To JEST
jego sprawa! No przecież nie pozwoli jej na randki z jakimś facetem, który
zamiast kaloryfera ma bojler!
-
Ach, właśnie, pułkowniku – kobieta nagle się odzywała. – Jego Ekscelencja
przekazał już panu dokumenty, które trzeba wypełnić do następnego tygodnia? –
zapytała.
-
…Jakie dokumenty? – mina mu zrzedła.
-
Nie wiem, nie powiedział mi, ale było ich całkiem sporo – zastanowiła się. – I
wydaje mi się, że pan musi wypełnić je wszystkie osobiście.
-
Powiedz, że żartujecie, poruczniku! – jęknął z desperacji.
-
Owszem – Riza kiwnęła głową z obojętną miną, a Roy nie wiedział, jak ma teraz
zareagować. On prawie w depresję wpadł!
-
Nie żartujcie tak sobie – poprosił płaczliwie.
- To
proszę się na mnie nie gapić – skarciła go wzrokiem, na co ten roześmiał się
nerwowo.
-
Zamyśliłem się, zamyśliłem! – zapewnił ją nazbyt energiczne. Hawkeye tylko
westchnęła i wróciła do swojej pracy, tymczasem pułkownik odetchnął w duchu.
Było niebezpiecznie…
Al szedł przez Resembool z zadowoloną
miną, rozglądając się dokoła. Nic a nic się nie zmieniło! Jedynie populacja się
powiększyła o parę dzieciaków, ale też kilka osób wyjechało. Chociaż to aż tak
bardzo się w oczy nie rzucało – ci, którzy powinni tam być, byli. Witali się z
Alem bardzo przyjaźnie i serdecznie: pytali, co u niego; słuchali paru jego
anegdot i trochę sobie pożartowali. Uwielbiał tę wieś!
Na grobie rodziców był już
poprzedniego dnia razem z bratem. Dopiero po tym zaczął się rozpakowywać – jego
pokój był taki sam jak przed wyjazdem, wystarczyło go tylko trochę odkurzyć i
zetrzeć kurze. No i oczywiście zapełnić półki jego rzeczami.
Ale najpierw obiecał babci, że z nią
należycie porozmawia i tak dalej. Opowiedział jej bardzo dokładnie, co robił
przez te dwa lata, w tym bardzo dużo o May, na co Pinako uśmiechała się w jego
stronę wymownie.
-
Zawsze wiedziałam, że jesteś bardziej rozgarnięty niż Ed – powiedziała, na co
Al zaśmiał się wesoło. No bo to prawda! Jest od niego o wiele lepszy!
-
Słyszałem – burknął niezadowolony blondyn, wchodząc do kuchni. – Jestem bardzo
rozgarnięty! – obruszył się.
- No
jaaasne… - zakpił Al. – Zrobiłeś w końcu coś konkretnego po ilu latach? – niby
to się zastanowił. – Dwóch?
- A spadaj – warknął, na co jego młodszy brat
wystawił mu złośliwie język.
-
Hm? To znaczy, że on w końcu coś
zrobił? – niedowierzała babcia. – Co dokładnie? – zaciekawiła i Al już chciał
jej opowiedzieć wszystko ze szczegółami, ale Ed w ostatniej chwili wepchnął mu
do ust kawałek ciasta.
-
Smaczne, nie, braciszku? – uśmiechnął się krzywo. – Winry zrobiła specjalnie
dla ciebie, więc zjedz wszystko – spojrzał na niego z mordem w oczach. – A przy
tym nie miel tyle ozorem – wyszedł z kuchni. Oczywiście, jego groźby na nic się
nie zdały i gdy tylko Al połknął wszystko, co miał w ustach, zaczął opowiadać
babci całe to zajście spowodowane xingijskim alkoholem. Tę historię przekaże
kiedyś swoim bratankom, na serio.
Ed wszedł do pracowni Winry – nie
wydawała się mieć dużo prac, bo go stamtąd nie wywaliła.
-
Słuchaj, masz dzisiaj czas po południu albo/i wieczorem? – zapytał niepewnie.
-
No, pewnie – skinęła głową, po czym jej usta rozciągnęły się w przebiegłym
uśmiechu. – Czyżbyś chciał zaprosić mnie na randkę? – uniosła brwi, a Ed
momentalnie się zarumienił.
-
N-nie! – zaprzeczył, na co dziewczyna parsknęła śmiechem.
-
Okej – niespodziewanie się zgodziła. – Wyjdę z tobą na tę nie-randkę.
-
Spoko… - burknął.
- A
jak tam Al? – zapytała.
-
Wszystko spoko – wzruszył ramionami. – Ma się chyba aż nazbyt dobrze – nagle w
jego oku pojawił się niebezpieczny błysk. – Jeśli się dowiem, że powiedział coś
zbytecznego, to obiecuję, że zrobię mu coś, co klasyfikuje się jako zbrodnia w
kodeksie karnym Amestris – powiedział.
-
Jesteś okropnym starszym bratem – zakpiła Winry.
-
Nieprawda! – obruszył się. – To on jest okropnym młodszym bratem!
- No
jak tak możesz? – popatrzyła na niego z dezaprobatą. – Twój kochany braciszek
musiał rozstać się z dziewczyną, a ty go jeszcze chcesz dobijać. Okropny
jesteś…
- A
spadaj – naburmuszył się i założył ręce na klatce piersiowej, odwracając głowę.
Nie widział przez to, że dziewczyna ledwo powstrzymywała się od śmiechu. To było
urocze!
-
Tak, tak – przytaknęła mu pobłażliwe. – Idę zrobić obiad. Pomożesz mi? –
zapytała, wstając z miejsca, ale Ed dalej szedł w zaparte, tak więc uśmiechnęła
się podstępnie. – No dobra. Poproszę Ala… - powiedziała niby obojętnie. – On
przynajmniej umie gotować i nie rozwali mi kuchni – ruszyła ku drzwiom, ale
chłopak złapał ją w nadgarstku, kiedy koło niego przechodziła.
-
Dobra… Pomogę ci… - burknął, odwracając wzrok.
-
Dzięki – uśmiechnęła się wesoło. Wiedziała, że wygra.
Jean i Michelle siedzieli w kawiarni
w towarzystwie około trzydziestoparoletniego mężczyzny. Miał on jasnobrązowe
włosy, których więcej było na twarzy niż na głowie. Po rozmowie, jaką prowadził
z Elle, Jean wywnioskował, że to całkiem spoko gość, ale jego humor pozostawia
wiele do życzenia (takich sucharów to on chyba nigdy w życiu nie słyszał).
Zaprosił on kobietę na wystawę sztuki, którą organizował następnego dnia w
galerii przy centrum.
-
Przyjdziesz? – zapytał z uśmiechem.
-
Pewnie – zgodziła się wesoło. – Znając ciebie, wszystko będzie świetnie
zorganizowane – dodała.
-
Nie przesadzajmy – odparł skromnie mężczyzna, po czym spojrzał na Jeana. – A
pan?
-
Ja? – zapytał, jakby zdziwiony. – Ja… eee…
-
Też przyjdzie – odpowiedziała za niego Michelle. – Akurat tak się złożyło, że
ostatnio zastanawialiśmy się, czy by nie pójść na jakąś wystawę, więc idealnie
się złożyło – stwierdziła z przemiłym uśmiechem, jakiego Havoc nigdy u niej nie
widział.
- W
takim razie bardzo się cieszę – odparł mężczyzna. – Ja niestety muszę się już
zbierać – wstał, biorąc do ręki swój garnitur. – Cieszę się, że znowu cię
zobaczyłem. Liczę, że twój kolejny występ będzie jeszcze lepszy niż poprzednio
– uśmiechnął się.
-
Też na to liczę – zaśmiała się wdzięcznie.
-
Miło było pana poznać – wyciągnął ku Jeanowi rękę, którą ten uścisnął.
- I
wzajemnie – odparł.
Po chwili mężczyzna wyszedł z
kawiarni.
-
Kto to w ogóle był? – zwrócił się do kobiety.
-
Kolega z pracy – wzruszyła ramionami. – I mój były chłopak.
Jean mrugał w ciszy z zamarłym na
jego ustach uśmiechem.
-
Co? – zapytał po paru minutach.
- No
mówię, że mój były chłopak. Głuchy jesteś? – prychnęła.
-
Przecież on jest starszy ode mnie!
- No
i co z tego? – spojrzała na niego dziwnie. – Wolę dojrzałych facetów, a tacy są
przeważnie starsi, więc… no cóż, bywa.
-
Nie rozumiem cię – westchnął ciężko. – Niby gdzie taki sztywniak jest fajny?
-
Zależy – zamyśliła się. – Ale najczęściej w łóżku – spojrzała na niego z ukosa,
zastanawiając się, jak zareaguje. Obstawiała rumieniec, ale nic takiego nie
nastąpiło. Blondyn patrzył na nią z pobłażliwym uśmiechem na ustach,
podpierając głowę ręką.
-
Chciałaś mnie zawstydzić? – parsknął śmiechem.
-
Nie – przybrała obojętny wyraz twarzy, po czym upiła łyk kawy ze swojej
filiżanki. Ciągle czuła na sobie jego spojrzenie.
-
Nie jestem dzieckiem. Takie coś mnie w ogóle nie rusza – przypomniał jej,
wyczekując reakcji kobiety, ale ta milczała jak zaklęta. No bo co miała mu
teraz powiedzieć?
Jean uśmiechnął się z satysfakcją.
-
Wiesz, wydaje mi się, że jestem dojrzalszy niż ty – powiedział prosto z mostu.
Zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie urazi tym jej dumę, ale wolałby, żeby
jednak zobaczyła w nim dorosłego mężczyznę, a nie jakiegoś nastoletniego
chłopaczka.
- No
chyba kpisz – prychnęła.
-
Ależ nie – pokręcił głową. – Ja się przynajmniej potrafię przyznać do swoich
błędów – spojrzał na nią rozbawiony.
-
Nie przypominam sobie, żebym w ostatnim czasie popełniła jakiś błąd – wstała ze
swojego miejsca.
-
Tak, tak, pewnie – westchnął i poszedł za nią.
Ed i Winry spacerowali sobie jakimiś
bocznymi ścieżkami – jak to nazwała dziewczyna – Resembool (hahaha, w tej wsi
są same boczne ścieżki – stwierdził Ed). No ale była pora obiadowa, więc
zdecydowana większość ludzi siedziała w domu. I bardzo dobrze. Przynajmniej
chłopak nie musiał słuchać żadnych dogryzek czy złośliwych żartów.
Nagle dotknął dłoń Winry, czym
trochę ją przestraszył, bo od dłuższego czasu szli w całkowitej ciszy.
-
C-co? – zająknęła się.
-
Łapa – podał jej rękę. – Dawaj mi ją.
- A
grzeczniej poprosić nie możesz? – burknęła.
-
Och, daj mi ją po prostu – pociągnął Winry za rękę, na co westchnęła. No jak
dziecko normalnie. Czy on nie może choć przez chwilę zachować się jak
wychowany, dojrzały i kulturalny mężczyzna? To znaczy, nie żeby nie był słodki,
no aleee… każe jej iść z nim za
rękę, nawet się do niej nie uśmiechnie, nie umie normalnie gadać, nie
wspominając już o takich gestach jak przytulenie czy pocałunek.
-
Nie chciałeś mi czegoś powiedzieć? – zapytała w końcu.
-
Nie? – odparł ostrożnie, marszcząc brwi. – Niby dlaczego?
-
Myślałam, że chciałeś iść ze mną na ten spacer, żeby ze mną porozmawiać…
- A…
yyy… Piękna dziś pogoda, nie? – zaśmiał się głupio. – W Resembool zawartość
powietrza jest zupełnie inna od tej w Central City albo Xing! Wiesz, nie ma tak
dużo wodorotlenku węgla, a azotan i siarczan…
-
Stop! – przerwała mu. – Nie mów mi o rzeczach, o których nie mam pojęcia –
jęknęła.
-
Sorry…
Znowu szli w ciszy, aż w końcu Winry
się zatrzymała i spojrzała na niego naburmuszona. Ed kompletnie nie rozumiał,
co jej się nie podoba, więc cierpliwie czekał, aż wydusi z siebie pretensje,
których zapewne mało nie było.
-
Zacznij się zachowywać normalnie – poprosiła. – Serio masz zamiar tak się
krępować przez całe życie?
- Ja
się nie…
-
Kłamać też widocznie nie umiesz – burknęła. – Matko, Ed, między nami
praktycznie nic się nie zmieniło!
-
Ale teoretycznie już tak – stwierdził.
- No
ale to nie znaczy, że mamy teraz rozmawiać tylko o pogodzie albo siedzieć
cicho. Ja cię błagam! Znamy się od… od urodzenia, nie? Naprawdę relacje między
nami zmieniły się tak bardzo, bo zostaliśmy parą? – patrzyła na niego
uporczywie.
-
Dobra, przepraszam – skapitulował. No miała rację. – To co niby mam zrobić?
-
Nie chodziło mi o to, żebyś przepraszał – przewróciła oczami. – Po prostu
rozmawiaj ze mną normalnie. Jak gdyby nigdy nic.
-
Jak gdyby nigdy nic? No weź! Pierwszy raz w życiu się w kimś zakochałem i… -
nagle zdał sobie sprawę z tego, co powiedział i zarumienił się. – Zapomnij o
tym – zaczął machać rękami jak najęty. – Zresztą, nieważne! Chodźmy! Babcia na
pewno się za nami stęskniła! – kiwnął głową, jakby na potwierdzenie swoich
słów, ale Winry chwyciła go za rękę.
-
Nie mam nic przeciwko czemuś takiemu – uśmiechnęła się miło. – I nie krzyw się
tak – zaśmiała się, uprzednio naśladując jego naburmuszoną minę, po czym poszła
pierwsza.
-
Słuchaj… - zaczął niepewnie, więc się odwróciła. – To jest o wiele bardziej
skomplikowane niż myślałem – burknął.
-
Przecież wiem – uśmiechnęła się.
- No
i tego… Nie wiem, na ile mogę sobie pozwolić – trochę się do niej przybliżył.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.
-
Yyy… No ja też nie wiem… - zająknęła się. – To znaczy… eee… wiesz… no…
Ed podszedł do niej jeszcze bliżej.
Winry była trochę skołowana, ale stwierdziła, że wszystko jest w porządku – no
w końcu coś robi! Nie spodziewała się, że będzie chciał ją tak nagle pocałować.
Bo ewidentnie wyglądało na to, że ma taki zamiar. Zamknęła oczy i cierpliwie
czekała, aż poczuje jego wargi na swoich.
Ale się tego nie doczekała. Jego
usta poczuła – nie mówi, że nie. Szkoda tylko, że nie w tym miejscu, w którym
by chciała. Otóż Ed pocałował ją… w nos. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że jest cały
nerwowy i się trzęsie.
Ona też zaczęła się trząść. Ale ze
śmiechu. On jest jedyny w swoim rodzaju! Naprawdę. No ale w końcu za to go
kocha…
~*~
Ja wiem, że zniszczyłam wasze marzenia co do pocałunku, ja wiem xDD
No ale to wszystko przez tego arta!
No a druga sprawa, za którą umrę śmiercią męczeńską jest to, że... no póki co kończę z FMA. To jest, z tym blogiem.
Powodów mam parę i już wam je przedstawiam:
1) Najważniejsze dla mnie - cały czas mam wrażenie, że w pewien sposób niszczę tę serię. Dla mnie FMA jest naprawdę genialną mangą i to, że robię z tego zwykłe romansidło jest... nie wiem, raczej niedobrym pomysłem.
2) Pisanie fanficków ogólnie nie sprawia mi już takiej radości jak kiedyś. I nie mówię tu tylko o FMA ("Naruto" to ja już w ogóle mam serdecznie dość ;-;)
3) Czasu też niestety nie mam nadwyżki, a przydałoby się T^T
4) Coraz trudniej mi się to pisało, bo właśnie cały czas nie mogę oprzeć się wrażeniu, że rozwalam FMA.
Jest możliwość, że wrócę do tego bloga, jednak nic nie obiecuję. Być może kiedyś najdzie mnie wena i ochota na pisanie FMA, ale nie sądzę, by miało to nastąpić wcześnie. Tak więc bardzo, ale to bardzo Was przepraszam TT^TT
Macie na pocieszenie, ładnego Eda z wyobrażeń May xD
Pa ;____;